Pracownicy ZUS, którzy wypowiedzieli się autorom reportażu wyliczali, że ich zarobki są bardzo niskie. Jedna z kobiet po 22 latach pracy dostaje 2100 zł na rękę. To sprawia, że wiele pracowników ZUS zmuszonych jest dorabiać sobie po godzinach pracy. Najpowszechniejszą praktyką w tym temacie jest sprzątanie mieszkań. Co więcej: - Bezpośredni przełożeni wiedzą o tym i jak są ludzcy, to nawet sami podają adresy domów, gdzie właściciele szukają kogoś do sprzątania. Nie mogą dać podwyżki, to przynajmniej dadzą adres do sprzątania.
Wielu pracowników ZUS ma wstydzić się biedy i starać ją ukrywać. W reportażu zawarta jest historia pracownicy, która żyje za 1900 zł miesięcznie, a tymczasem codziennie do pracy przynosiła kanapkę z kotletem schabowym. Zdziwione tym, że ją na to stać, koleżanki z biura przyjrzały się owej kanapce gdy poszła do łazienki. Jak się okazało, tak naprawdę kotlet schabowy okazał się być ucharakteryzowanym plackiem ziemniaczym. Jak się okazuje "dla nas w ZUS szaleństwem jest kupić sobie opakowanie Rafaello za 9,60 zł", zaś podstawowym miejscem zakupu ubioru są lumpeksy. Jak zdradziła jedna z pracownic: - Ciucholandy nazywamy sklepem firmowym dla pracowników ZUS. Takie rozmowy może pan w ZUS usłyszeć: - Fajną masz bluzkę. - A to z naszego zusowskiego firmowego sklepu. Za 3 złote.
Bohaterowie reportażu opisują również atmosferę w pracy. Jedna z pracownic pokazała list, jaki otrzymała: - Wy ku... jeb..., ja nie mam co do garnka włożyć, bo mi wyliczyliście emeryturę 900 zł na rękę, a wy pier... su... walczycie o większą kasę? Niechby jedna czy druga wpadła w moje ręce, to bym wam kur... jeb... dał podwyżki. Nie podoba się to wyp..., na gałęzi sobie pętlę zrobić, a nie za moje pieniądze sobie domki letniskowe stawiać. Tego typu listy i rozmowy telefoniczne są podobnież na porządku dziennym, zaś zgodnie z wytycznymi kierownictwa pracownicy nie mają prawa do zwrócenia uwagi nawet na tak agresywną retorykę. Przywołano również historię petenta, który rozsierdzony na urzędniczkę zmasakrował jej komputer siekierą, zaś inny groził wysadzeniem placówki (później twierdził, że tylko metaforycznie).
Związkowcy ZUS w liście do ówczesnej premier Ewy Kopacz pisali, że praca w ZUS prowadzi czasem do samobójstw. Jedna z pracownic przy tej okazji wspominała: - Wszyscy w zakładzie wiedzą, że kilka lat temu młoda kobieta z centrali ZUS pojechała w delegację. I tam odebrała sobie życie. Miała udane życie prywatne, była rok po ślubie. Tylko, że atmosfera w komórce, w której pracowała, była fatalna. Czy rzeczywiście praca była powodem targnięcia się na życie? Oczywiście 100% pewności nikt nie ma. Najgorsze było jednak to, co się stało po tej tragedii. Były już prezes zwołał w centrali zebranie i zasugerował, że samobójczyni piła alkohol. Zamiast przyjrzeć się warunkom pracy i je poprawić, zaczął rzucać oskarżeniam. Byle tylko nikt nie pomyślał, że przyczyna tkwi w Zakładzie.
Rozmówcy "DF" przyznali, że nie wszyscy pracownicy ZUS są "kryształowo czyści", i choć u siebie w placówce nie widzieli takich praktyk, to przywołali dwie, które znają ze słyszenia. W pierwszej jedna z pracownic 5 godzin dziennie w trakcie pracy lepiła pierogi w służbowej kuchni, które sprzedawała później m.in. innym pracownikom, zaś w drugiej za pomocą paczek z dokumentami płatników... grano w rugby! Gdy w trakcie gry coś się gubiło nie stresowało to grających, którzy mówić mieli: - Przecież jak się płatnika wezwie, to kwit jeszcze raz doniesie.
Zobacz także: Wiceszef MON trzymał materiały wybuchowe w... piwnicy! Przed aresztem uratował go Macierewicz