„(…) Po unormowaniu stosunków Państwo – Kościół i Polska – Watykan w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych zlikwidowano Departament IV oraz praktycznie wszystkie materiały, które mogłyby być w przyszłości wykorzystywane przez ludzi nieżyczliwych Kościołowi” - czytamy w liście gen. Kiszczaka z 31 maja 1993 roku do ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy. W dokumencie, do którego dotarło Polskie Radio i „Rzeczpospolita”, były szef MSW pisze też m.in. o lustracji i o tym, że razem z gen Wojciechem Jaruzelskim niszczyli protokoły z posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR. List to tylko mały wycinek zbiorów, jakie znajdują się w Hoover Institution Library & Archives w Stanford. Jak materiały trafiły do USA? Część miał przekazać sam generał, a po jego śmierci w 2015 roku, resztę przekazała jego żona Maria Kiszczak (84 l.).
- Nie sprzedałam ich, tylko dałam w prezencie. Pomagam wielu ludziom – zdradza nam pani Maria. Jak pismo Kiszczaka do Wałęsy oceniają eksperci? - To, że teczki kościoła były niszczone, było znane od dawna. Ciekawszy jest powód dlaczego Kiszczak napisał ten list do Wałęsy w 1993 r. Ten dokument będzie interpretowany jako rodzaj presji jaką Kiszczak wywierał na Wałęsę, żeby wyraźnie zaprzestać śledztw w jego sprawie. W dokumencie jest wyraźnie mowa, że on się czuje zagrożony, popiera Wałęsę, broni go i liczy na to, że to zostanie uwzględnione. Mówiąc wprost Kiszczak mówi tak: „kiedyś władze miałem ja, teraz ma pan. Więc w naszym obopólnym interesie jest, żeby pewne sprawy nie zaszkodziły procesowi demokratyzacji. I ten list się do tego sprowadza – mówi w rozmowie z nami prof. Antoni Dudek, historyk i politolog.
Materiały po komunistycznym szefie MSW to aż 23 pudła papierów. Wśród nich jest korespondencja jaką Kiszczak prowadził z najbardziej znanymi w Polsce osobami, aktorami, czy gen. Jaruzelskim. Są tam materiały dotyczące analizy wprowadzenia stanu wojennego, wycinki prasowe dotyczące wizyt Kiszczaka po Polsce i poza nią, ale też artykuły dotyczące Lecha Wałęsy. Pochodzą one z okresu, gdy Wałęsa był szefem Solidarności, ale i później, gdy już został prezydentem.