Histeria bez powodu
Byłem teraz przez kilka dni we Włoszech i po raz pierwszy zetknąłem się tam z faktycznym wykorzystaniem „paszportów covidowych”. Czy też – jak to się u nich nazywa green card, czyli zielonych kart.
Początkowo sądziłem, że to fikcja, bowiem na lotnisku nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. Przy stanowisku mierzenia temperatury przysypiał jakiś urzędnik w mundurze i nawet nie otworzył oczu, by zerknąć na tłum podróżnych. Natomiast człowiek, od którego wynajmowałem mieszkanie, sarkał na polityków i ich zielone karty. Po doświadczeniach na lotnisku podszedłem do tego sceptycznie, bo ludzie na całym świecie uwielbiają narzekać na polityków. Ale już wieczorem tego dnia w restauracji poproszono mnie poważnym tonem o okazanie dowodu na to, że jestem szczepiony. Potem skanowano zielone karty kolejnych gości, a zważywszy na to, że było ich kilkudziesięciu, sprawę traktowano poważnie.
Nie inaczej było w innych knajpach. Jeśli nie zasiadałeś w ogródku, lecz w środku, trzeba było okazać green card. Podobnie w muzeach – wpuszczano do nich tylko zaszczepionych, a dodatkowo mierzono temperaturę. Owszem, było kilka takich miejsc, gdzie nikt o nic nie pytał, ale jednak w większości sumiennie stosowano się do rządowych regulacji.
Polska na tym tle (a są jeszcze bardziej rygorystyczne państwa, jak Francja czy Australia, gdzie nawet wyjście z domu podlega reglamentacji) prezentuje się jako miejsce dość swobodne. Nie wiem, czy to dobrze, ale nie o to tu teraz idzie. Raczej o to, że ataki tzw. antyszczepionkowców na lekarzy, polityków czy ministra zdrowia są nie tylko skandaliczne i obrzydliwe,lecz także niesprawiedliwe. Państwo nie zmusza do szczepień, lecz do nich przekonuje. Może niezbyt skutecznie, ale to jedynie perswazja, a nie przymus. A w restauracjach czy przybytkach kultury nikt nie wymaga od nas zielonych kart. W Polsce nie ma szczepionkowej segregacji. Jest natomiast histeria.