- Moje rozumienie postawy prezydenta Zełenskiego i Ukraińców jest bardzo szerokie. Kraj znajduje się pod natarciem wojsk najeźdźczych. Pewne propozycje i oceny wynikają z sytuacji emocjonalnej i moralnej. Ukraińcy mają prawo domagać się więcej, ale świat będzie to wszystko mierzył i starał się to sprowadzić do poziomu realnego. Propozycja czy zgłoszenie się Ukrainy do NATO jest dosyć oczywiste. Ukraina chce być w NATO i chce pokazać, że wysiłki Rosyjskie spełzły na niczym. NATO na pewno będzie mierzyć tę sytuację, na pewno w okresie konfliktu takie przystąpienie nie jest możliwe. Natomiast jakaś szyba ścieżka? Myślę, że tak. W środowisku natowskim nie zabraknie sympatii i przychylności dla Ukrainy. Kwestie są dodatkowe. To znaczy kompatybilności armii, wyciszenia różnego rodzaju konfliktów, czy kontroli nad armią. I są tu doniesienia, jak te New York Times, które podają, że według źródeł amerykańskich za zamachem na Darię Duginę (+30 l.) stały jednak służby Ukraińskie. To jest taka przestroga ze stony wielkiego sojusznika, by władze ukraińskie nie wychodziły poza inicjatywy, które proponują Amerykanie. To sytuacja w której Ukraina ma prawo moralne domagać się wiele i wykonywać wiele ruchów, ale z drugiej strony są Stany Zjednoczone, które dbają o jakiś ład i nie chcą dopuścić do sytuacji skrajnych. Mam na myśli możliwość ataku jądrowego, czy użycia broni nuklearnej na polu walki, czy gdzie indziej, jak wody międzynarodowe, jak chociażby Bałtyk. Tego typu pogróżki nie powinny zmieniać polityki Ukrainy i sojuszników europejskich, ale byłoby niezwykle pochopne całkowicie o tym milczeć i nie rozważać takiego scenariusza. Ja nie tak dawno, dosłownie kilka dni temu słyszałem z ust jednego z przedstawicieli rządu PiS takie słowa, że "my się wojny nie boimy, nie tak jak ci tchórze na Zachodzie" i zastanawiałem się czy to taka młodzieńcza buńczuczność czy skrajna głupota - powiedział były ambasador w USA.
O potencjalnych rosyjskich prowokacjach na Bałtyku. - Mam na myśli przede wszystkim pokaz całej wspólnoty i jej siły. Powinny pojawić się jednostki morskie, które są przygotowane do obrony rzeczywiście, wyposażone dobrze, nowoczesne, pochodzące z różnych armii. Taka manifestacja siły Zachodu jest potrzebna na Bałtyku - podkreślił dyplomata.
Na temat zagrożenia nuklearnego: - Byłoby skrajną nieodpowiedzialnością mówić, że taka możliwość w ogóle nie istnieje. To może się zdarzyć, natomiast taka perspektywa wciąż jest dość mglista. Ale sytuacja na froncie wojny jest dla Rosji bardzo niekorzystna. Ukraina wydaje się złapała wiatr w żagle. Nie tylko w kwestii promocji swojego kraju, ale przede wszystkim w kwestii militarnej, czysto militarnej. To zwiększa zagrożenie użycia taktycznej broni jądrowej do 100 kiloton. To może być dramatyczne, powiedzmy sobie szczerze. Taka możliwość użycia ładunku taktycznego zaistniała kilka razy w okresie po II Wojnie Światowej. Ale być może bezpośrednie zagrożenie upadkiem Władimira Putina (72 l.) może determinować w sposób zdecydowany użycie takich środków. Europa, Stany Zjednoczone, sojusznicy natowscy powinni być gotowi do reagowania. Kontrola, monitorowanie w wypadku broni jądrowej taktycznej jest trudne, ale się odbywa. Mam nadzieje związane z USA, że jeśli te ruchy Rosji związane z bronią taktyczną, będą ujawnione, żeby być krok przed Putinem - powiedział dyplomata.
- Historia świata udowadnia, że zawsze gdzieś na końcu są jakieś rozmowy. Nawet jeśli jedna strona leży całkowicie na łopatkach, musi podpisać jakieś uzgodnienia, warunki podyktowane tej stronie przy wspólnym stole. Oczywiście dzieje się to przy udziale przedstawicieli armii, jeśli jest to otwarta, gorąca wojna. Więc takiej perspektywy bym nie wykluczał całkowicie. Aczkolwiek wydaje się, że ta wojna jeszcze potrwa długo. Rosyjskie rezerwy są znaczące, ale inicjatywę mają zdecydowanie Ukraińcy, którzy są teraz w dosyć intensywnym natarciu, który może prowadzić do wypchnięcia rzeczywiście wojsk rosyjskich z terenów, które zajęły na początku wojny, a być może także z tych obszarów, które Rosja zajęła w drodze absurdalnych referendów, uznając je za swoje. Ja tylko zwrócę uwagę, co się dzieje wśród krajów OPEC, bo to ma swój wpływ na wojnę i postawę krajów europejskich, w tym Polski. Wbrew wysiłkom prezydenta Joe Bidena (79 l.) i jego administracji kraje OPEC podjęły przecież decyzję o ograniczeniu produkcji ropy o 2 mln baryłek dziennie. To jest poważne ograniczenie i niekorzystne dla Zachodu. To może nawet zmniejszyć szansę na zwycięstwo Demokratów i stronnictwa Joe Bidena w zbliżających się wyborach uzupełniających w Stanach Zjednoczonych. Większość Amerykanów głosuje patrząc na sytuację ekonomiczną. To działa na rzecz Republikanów - podsumował ekspert.
Na temat rosyjskiego ambasadora w Polsce, Siergieja Andriejewa (64 l.). - Praktycznie ambasador Andriejew nie ma tu nic do roboty. Nasze stosunki z Rosją sięgnęły dna. Można powiedzieć, że uległy całkowitemu zamrożeniu. Nie ma pola do rozmów. Z tego punktu widzenia nie mamy nic do przekazania ambadadorowi rosyjskiemu, tak jak i to, co on mówi, nie ma żadnego znaczenia dla polityki Polski. Rzeczywiście jego obecność jest zbędna. Stan stosunków i perspektywa tej relacji jest tak marna, że praktycznie rzecz biorąc obniżenie tych stosunków do poziomu charges d'affaires, czyli technicznego stosunku, jest zasadne. Oznaczałoby to oczywiście również wycofanie ambasadora polski z Moskwy. Ale wydaje mi się, że ambasador Polski miałby coś specjalnego do powiedzenia przedstawicielom Federacji Rosyjskiej - zaznaczył Ryszard Schnepf.
Polecany artykuł: