Weźmy na przykład dzień wczorajszy. SLD chce, żeby stanowisko stracił minister finansów Jacek Rostowski. Zgłasza formalny wniosek. Sojusz Lewicy Demokratycznej wie oczywiście, że minister stanowiska nie straci, bo arytmetyka sejmowych szabelek jest nieubłagana. Lecz liczy się gest i moralny sprzeciw.
Przeczytaj koniecznie: Sławomir Jastrzębowski: Coś ty Lisowi zrobił, Hołdysie?
W sukurs lewicy spodziewanie przychodzi wróg SLD, czyli PiS (czy wróg, czy też gorzej, bo koalicjant, to się jeszcze okaże po wyborach). Szef PiS Jarosław Kaczyński jest za odwołaniem Rostowskiego, ale w debacie nie weźmie udziału, bo - jak słusznie mówi - szkoda czasu (w kategorii Najmniejszy Ściemniacz zajmuje więc wczoraj miejsce pierwsze).
Bicie piany trwa w Sejmie godzinami. Platforma ustami Tomasza Tomczykiewicza zarzuca SLD zbrodnie: "Oderwanie sternika od steru w czasie nawałnicy to zbrodnia, a to chcieliście zrobić, składając ostatnim razem wniosek o wotum nieufności". A za to SLD zarzuca Platformie ustami Marka Wikińskiego... zbrodnie. Za "największą zbrodnię przeciwko narodowi polskiemu" Wikiński uznaje biedę, długi i rozwarstwienie w społeczeństwie.
No! I dzień naszym zbrodniarzom (tfu! przepraszam! politykom oczywiście) minął. A ja się gapię z rodakami na ten Sejm i mi się przypomina "Sen śmiesznego człowieka" Dostojewskiego: "Mówili o czymś prowokującym i w pewnym momencie nawet się zapalili. Ale było im WSZYSTKO JEDNO, widziałem to, i zapalili się tylko ot tak. No i ja im to nagle wygarnąłem: Proszę panów, powiadam, PRZECIEŻ WAM JEST WSZYSTKO JEDNO".
Patrz też: Sławomir Jastrzębowski: Wałęsa ważniejszy od papieża