Rząd tymczasem chwali się przywrócenie elementarnej sprawiedliwości społecznej, bo mniej majętni Polacy mają płacić podatków dochodowych zdecydowanie mniej lub nie płacić ich w ogóle. To kierunek ze wszech miar słuszny, bo nie ma nic sprawiedliwego w tym, że biedniejsi proporcjonalnie płacą więcej podatków niż bogaci – a tak jest obecnie. I to na biedniejszych znacznie bardziej spoczywa ciężar utrzymania państwa.
Problem z rozwiązaniem PiS jest jednak taki, że wprowadzając niższe podatki dla gorzej sytuowanych Polaków nie dba o to, żeby zrównoważyć ubytki dla budżetu, podnosząc podatki tym, którzy zarabiają lepiej. Podwyżki podatków dotkną jedynie garstkę najbogatszych, a to nie zrównoważy strat, które poniosą głównie samorządy. Co to oznacza dla nas, ich mieszkańców? To, że zabraknie pieniędzy na zabezpieczenie podstawowych naszych potrzeb? W gestii samorządów jest choćby utrzymanie lokalnych dróg, szkół, szpitali, transportu publicznego – wszystko to, co decyduje nie tylko o jakości naszego życia, ale życiowych szansach. Przecież niedofinansowana szkoła to szkoła nauczająca dużo gorzej i ograniczająca perspektywy uczących się w nich dzieci, zwłaszcza z mniej majętnych rodzin, których nie stać na prywatną edukację czy korepetycje. Niedofinansowany szpital to zagrożenie życia i zdrowia mieszkańców. Można tak w nieskończoność.
Jeśli więc rząd chce zmieniać podatki, odciążać biedniejszych, to trzeba wzorem cywilizowanych krajów wprowadzić większe obciążenia podatkowe dla lepiej sytuowanych. Oni nie zbiednieją, a państwo będzie mogło normalnie funkcjonować i zapewniać obywatelom niezbędne usługi publiczne.