Ryszard Piotrowski: To może być wyraz bezradności

2011-08-25 16:00

Czy politycy powinni prowadzić w sądach batalie z kampanii wyborczej? Na to pytanie odpowiada nam doktor Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.

"Super Express": - Mamy pierwszy wyrok w przyspieszonej procedurze wyborczej. Spośród niemal stu zarzutów PiS politycy Platformy wyłuskali kilka, które uznali za kłamliwe i podali przeciwników do sądu. Nie ma pan wrażenia, że obserwujemy tu jakieś nadużywanie procedury przez polityków?

Dr Ryszard Piotrowski: - Niestety, może się zdarzyć tak, że nawet dobre i potrzebne rozwiązania prawne będą nadużywane. To już sprawa kultury posługiwania się prawem. Prawo jest tu niestety bezbronne wobec ewentualnych prób jego instrumentalnego wykorzystywania. Ta przyspieszona procedura i sąd powinny być jednak środkiem ostatecznym.

- Ostatecznym, czyli...?

- Władza, politycy, mogą być przedmiotem krytycznych komentarzy i ocen. Egzekwowanie za pomocą prawa sterylności debaty publicznej jest odległe od demokracji. Choć bardzo daleko od demokracji jest też na pewno budowanie sukcesu wyborczego na kłamstwie.

- Skoro przepisy są bezbronne, to kampania może się zamienić w wywijanie "kwitami" z sądów. Przeciwnicy Platformy mogą teraz przejrzeć wypowiedzi jej polityków i zalać sądy pozwami, w których wykażą, że tu czy tam minęli się oni z prawdą.

- Oczywiście zależy, czego będą dotyczyły te "kwity". Polityk, idąc do sądu, musi mieć świadomość, że także ponosi pewne ryzyko. Wyborcy mogą uznać jego decyzję za dyskwalifikującą go.

- Uznają go za pieniacza?

- Z jednej strony za pieniacza, co ma w Polsce ogromne tradycje opisane choćby w "Zemście" Fredry. Z drugiej strony mogą uznać, że to wyraz bezradności. Brak umiejętności, także intelektualnych, rozprawienia się z przeciwnikiem bez pomocy sędziego. Mówię o odwołaniu się do sądu jako środku ostatecznym, gdyż politycy mają inne środki. Choćby ripostę poprzez przedstawienie argumentów i wykazanie, że prawda jest po naszej stronie. Co może świadczyć o polityku, że nie potrafi on tego zrobić? W oczach wyborcy może świadczyć, że niekoniecznie ma on zdolności do prowadzenia spraw publicznych.

- Wyborcy mogą tak to odczytać?

- Jak najbardziej. Mogą zobaczyć, że autorytet sądu jest nadużywany z błahego powodu. Że dla efektu propagandowego zajmujemy czas, który sąd powinien być może przeznaczyć dla innych obywateli. Oczywiście zależy to od tego, z jaką sprawą mamy do czynienia. Polityków przestrzegałbym, że taktyka wyborcza oparta na aktywności w sądach może ich zawieść. Bywa też, że odwołanie się do sądu może w ogóle zwrócić uwagę na jakieś mniej istotne ugrupowanie. Dla wielu polityków to swoista darmowa promocja w mediach.

- Może sędzia powinien mieć wystarczającą władzę, by stwierdzić, że to zbyt błaha sprawa dla sądu? Móc uznać, że czymś innym jest pomówienie kogoś o bycie przestępcą - i wtedy należałoby się tym zająć. A czym innym łapanie za słówka, jak w sporze PO i PiS?

- Przyjmując, że to sędzia miałby decydować o tym, którą sprawę prowadzi, a której nie, dalibyśmy zbyt dużą władzę sądowi. To groziłoby upolitycznieniem tej instytucji. Może i mniejszą szkodą jest sytuacja, w której w krótkim czasie orzeka nawet w błahej sprawie?

- Można uznać, że grozi upolitycznieniem. Ale czy zajmowanie się taką sprawą nie godzi w powagę sądu?

- Nie będę się tu odnosił do tego konkretnego procesu, gdyż możemy mieć jeszcze zażalenie drugiej strony w ciągu 24 godzin. Trzeba jednak pamiętać o tym, że sąd musi się odnosić do faktów. Natomiast oparte w mniejszym bądź większym stopniu na faktach, ale jednak oceny, zawsze są dyskusyjne. Sądy powinny to rozróżniać i powściągliwie korzystać z tych przepisów. Tu chodzi o wolność słowa i debaty publicznej, będącej podstawą procesu wyborczego. Jak w ciągu 24 godzin stwierdzić, czy np. polska polityka zagraniczna jest dobra czy zła? Przecież to niemożliwe. To może być przedmiotem debat, a nie procesu.

- Może należałoby jednak zmienić ten przepis?

- To złożona sprawa. I te przepisy według trybunału w Strasburgu nie są niepotrzebne. Nie mamy tu problemu z przepisami, ale ewentualnie z ich nadużywaniem, z wykorzystaniem do eventów politycznych. To jest szkodliwe z punktu widzenia powagi państwa, a nie istnienie samych norm prawnych.