"Super Express": - Dziennik "Die Welt" uważa pana za najbardziej znienawidzonego przez Władimira Putina niemieckiego publicystę. Jak się pan czuje z tym określeniem?
Boris Reitschuster: - Nie mam z tego powodu szczególnej satysfakcji. Nie jestem rusofobem i nie chciałbym robić za głównego wroga Rosji. Ale rzeczywiście, jestem jak najbardziej krytyczny wobec polityki Kremla. Głęboko zasmuca mnie to, co władza robi ze współczesną Rosją i Rosjanami - krajem i narodem, który bardzo sobie cenię. Oni sprowadzają na tych ludzi tragedię. Co śmieszne, pojawiają się jakieś bzdurne historie o tym, że mój dziadek miał być tym, który namawiał Hitlera do wojny ze Stalinem.
- Spędził pan w Rosji 16 lat i doskonale ją pan rozumie. Rozumie pan niebezpieczeństwa, jakie płyną z polityki Putina. Mam wrażenie, że dużej części klasy politycznej w Niemczech brakuje tego zrozumienia. Ugodowa polityka Berlina wobec Kremla jest co najmniej zastanawiająca. Z czego to wynika?
- Myślę, że straciliśmy w Niemczech odporność na rosyjską propagandę. Nie rozumiemy zupełnie, że to, co teraz robi Putin, to powrót do polityki z lat 30. XX w. W Polsce wam tej odporności i zrozumienia nie brakuje. Niemcom zupełnie nie mieści się w głowie, że w XXI w. można się zachowywać tak, jak dziś robi to Putin. Dlatego nie wierzą w jego imperialną, agresywną i barbarzyńską politykę.
- Chodzi tylko o mentalność elit, czy są jeszcze głębsze przyczyny?
- Niemieckie elity są częściowo zepsute i zaślepione przez rosyjskie pieniądze. To zjawisko, które nazywam schröderyzacją - wielu polityków robi wszystko, żeby podobać się Gazpromowi i rosyjskiej elicie. To obrzydliwa maniera niemieckiej polityki. Bardzo ważnym czynnikiem jest też zwykła naiwność.
- Jak się ona objawia?
- Kilka lat temu spotkałem się z pewnym bardzo ważnym politykiem z Bundestagu. Opowiadałem mu, co dzieje się w Rosji i jaka jest prawdziwa natura systemu budowanego przez Putina. Powiedział mi, że to wszystko bardzo ciekawe, ale chyba mijam się z prawdą. Przeczytał bowiem program Jednej Rosji, w którym przez wszystkie przypadki odmieniano demokrację i wolność słowa. To miał być dowód, iż wszystko w tym kraju jest w porządku. Potem, kiedy zaczął bywać w Moskwie, przyznał mi rację. Dziś jest jednym z głównych krytyków Putina.
- Niemieccy politycy, jak nie zobaczą, to nie uwierzą?
- Dokładnie. W tym tygodniu w Moskwie odbywały się targi nakryć głowy. W ramach tych targów odbył się pokaz "Dzieci świata przeciw wojnie". W pewnym momencie dziesięcioletnia dziewczyna w ukraińskich barwach wyjęła rewolwer i zaczęła mierzyć najpierw do publiczności, potem do innych dzieci, a na końcu przystawiła go sobie do skroni. Szczęśliwie uratował ją dobry anioł. To miał być manifest przeciw wojowniczym zapędom Kijowa. W Niemczech nikt nie chciał uwierzyć, że coś takiego mogło mieć miejsce!
- Rozumiem, że jeszcze rok temu niemiecka klasa polityczna mogła mieć złudzenia co do Rosji. Ale po tym, co teraz dzieje się na Ukrainie, powinni nieco otrzeźwieć. W Berlinie nadal przymyka się oczy na fakt, że Rosja de facto wypowiedziała Ukrainie wojnę?
- Zgoda. Dlatego uważam, że Niemcy, aby być uczciwymi, powinni zgodzić się, żeby orła w godle naszego kraju zastąpił struś. Zamiast twardo przeciwstawić się agresji Putina, wolimy chować głowę w piasek.
- Np. ten kuriozalny szczyt w Berlinie, kiedy szef niemieckiego MSZ razem ze swoim francuskim kolegą grali w jednej drużynie z Ławrowem przeciwko Ukrainie. Merkel wydaje się to popierać.
- Merkel, w przeciwieństwie do Steinmeiera, wychowała się w NRD, więc doskonale rozumie zagrożenie, jakie stanowi dziś Putin, i nie podziela iluzji swojego kolegi z rządu. Tylko boi się podejmować zdecydowane działania. Wyobraźmy sobie, że zamiast Merkel rządzi Schröder. Przecież mielibyśmy nowy pakt Ribbentrop-Mołotow! A Steinmeier szybko zmieniłby nastawienie do Kremla, gdyby choć na pół roku został obywatelem Rosji.
- Sprzeciw Merkel wobec baz NATO w Polsce i krajach bałtyckich wynika z tego niezdecydowania?
- Na pewno. To błąd z jej strony. Od lat powtarzam w Niemczech, że jedynym językiem, który rozumie Putin, jest język siły. Nie mówię tu wcale o sile ofensywnej, ale sile obronnej. NATO jest sojuszem obronnym i mamy prawo mieć bazy w każdym kraju członkowskim. To byłby też jasny sygnał, że nie boimy się podejmować decyzji. Stawia się fałszywą diagnozę, że albo pójdziemy na wojnę, albo nic nie zrobimy. W pierwszym przypadku grozi nam wybuch III wojny światowej, a w drugim to, że NATO nie jest warte papieru, na którym został zapisany traktat waszyngtoński.
- Wydawało się, że aneksja Krymu przez Rosję przywróciła sens NATO. Teraz europejscy przywódcy znów go rozmontowują?
- Niestety, niezdecydowanie zachodnich liderów sprawia, że NATO staje się papierową instytucją. Przy okazji awantury Putina na Ukrainie okazało się, że w Europie brakuje silnych przywódców, którzy nadaliby odpowiedni ton naszej polityce. To tym bardziej niepokojące, jeśli uświadomimy sobie, jaki cel ma dzisiejsza polityka Kremla poza odzyskaniem wpływów na Ukrainie.
- Czyli?
- Putinowi zależy, żeby zniszczyć solidarność między Stanami Zjednoczonymi a Europą. Skłócić nas ze sobą.
- Putin ma na to szansę?
- Jeszcze rok temu powiedziałbym, że nie ma na to szans. Po ostatnich reakcjach przywódców Europy Zachodniej na agresywną politykę Putina nie jestem już tego taki pewien. Już dziś badania opinii publicznej w Niemczech pokazują, że połowa respondentów uważa, że sojusz z Ameryką nie jest aż tak dobry.
- Co do samego Putina - był pan świadkiem jego dojścia do władzy. Spodziewał się pan, że dojdzie do punktu, w którym znalazł się dziś?
- Trudno to sobie było wtedy wyobrazić. Kiedy stopniowo stawał się coraz bardziej autorytarny, myślałem, że być może po dekadzie rządów Jelcyna Rosja potrzebuje trochę rządów twardej ręki. Tłumaczyłem sobie, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Tym bardziej że na początku Putin był prozachodni. Chciał współpracy z Zachodem, a nie konfrontacji.
- To się teraz Zachodowi odbija czkawką.
- To prawda, ale kto mógł przewidzieć, że Putin doprowadzi do takiego koszmaru. Marks mówił, że historia powtarza się jako farsa. Putin odnowił retorykę i praktykę rządzenia w jeszcze bardziej absurdalnej formie niż w czasach radzieckich.
- Może tak po prostu musiało się zdarzyć, bo z Rosji nie da się zrobić państwa demokratycznego, w co wielu na Zachodzie wierzyło?
- Putin zachowuje się dziś jak narkoman, który nie wytrzymał odwyku i wraca do destrukcyjnej polityki znanej z czasów ZSRR. Gorbaczow był pierwszym, który zrozumiał, że system, który stworzyli komuniści, jest do niczego. Że nie jest w stanie wykarmić własnych obywateli i jedyne, co może im zaoferować, to podziwianie najnowszego sprzętu wojskowego. Gorbaczow zaczął bardzo bolesny dla Rosji proces zmian, który miał oczyścić ten kraj z patologii. Przyszedł jednak Putin i zawrócił Rosję z powrotem na radzieckie tory, które prowadzą donikąd. To nie może się dobrze skończyć.
- Kiedy w Putinie zaszła zmiana?
- Ona nigdy w nim nie zaszła, bo ona zawsze taki był. W początkach swoich rządów był jedynie odpowiednio "moderowany". Otoczony gronem ludzi, którzy potrafili mu powiedzieć "nie". W miarę jednak, jak Rosja zaczęła iść w stronę autorytaryzmu, z otoczenia Putina zniknęli ci, którzy mogli się mu przeciwstawić. Putin, jak każdy autorytarny przywódca, stawał się coraz bardziej samotny, zaczął wierzyć we własną propagandę, w czym pomogli mu otaczający go klakierzy. Kiedy na co dzień słyszysz, że jesteś półbogiem, zaczynasz tracić hamulce i co najgorsze - kontakt z rzeczywistością. Myślę, że Angela Merkel miała rację mówiąc, że Putin żyje w swoim świecie. Zresztą Putin to człowiek ukształtowany przez KGB, instytucję, która była psem strzegącym posesji zwanej ZSRR. Taki cerber nie może być gospodarzem. Nic nie buduje. Wszędzie tylko węszy jakiś atak i spisek.
- Wielu uważa, że obecna konfrontacyjna postawa Putina wobec Zachodu i wojna, którą wywołał na Ukrainie - może być początkiem jego końca...
- Rosja Putina jest trochę jak NRD - może przetrwać jeszcze dziesięć lat, ale równie dobrze może się zawalić już jutro. Wśród rosyjskiej elity nie brakuje ludzi inteligentnych i dalekowzrocznych, którzy wiedzą, w jak niebezpieczną grę wmieszał się Putin. Problem polega jednak na tym, że Władimir Władimirowicz w swojej polityce odwołuje się do tej większości społeczeństwa, której postrzeganie świata sprowadza się do najniższych instynktów. Opiera się na tej większości, żeby bronić się przed ewentualnym zagrożeniem ze strony elit.
- Takie zagrożenie istnieje?
- Wystarczy spojrzeć choćby na oligarchów wywodzących się z kręgów KGB. Niby prezentują patriotyczną postawę i cieszą się z antyamerykańskiej polityki Putina, ale jednocześnie drżą o swoje majątki i zachowanie dotychczasowego stylu życia. Nawet zaprzyjaźniony z Putinem miliarder Giennadij Timczenko narzekał publicznie, jak ciężkie stało się jego życie po zachodnich sankcjach. Myślę, że to bardzo wymowne i wiele mówi o tym, jakie nastroje panują wśród najbogatszych Rosjan. Kto wie, czy oni nie doprowadzą do jakiegoś spisku przeciwko Putinowi.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail