Od kilku lat na rynku pracy można zaobserwować znaczne uelastycznienie form zatrudnienia, a mówiąc ludzkim językiem – wysyp umów śmieciowych, które w skrajnych przypadkach pozbawiają pracowników wszelkich praw. Według GUS w ten sposób zatrudnionych jest 1,4 mln pracowników. O 40 proc. więcej niż jeszcze pięć lat wcześniej. Z tego 535 tys. pracuje na umowach o dzieło, od których nie odprowadza się składek zdrowotnych i emerytalno-rentowych. Kto sam nie poświęci części swojego wynagrodzenia na ubezpieczenie w NFZ, nie będzie bezpłatnie leczony. Kto nie odprowadza składek do ZUS może liczyć co najwyżej na socjalną emeryturę.
Zatrudniony w ten sposób nie jest w świetle prawa uznawany za pracownika, więc nie obejmuje go kodeks pracy. Swoich praw może dochodzić jedynie na drodze cywilnej, a postępowania przed sądami są przewlekłe i drogie. Co więcej, tego typu umowy nie pozwalają na płatny urlop, płatne zwolnienia lekarskie, urlopy rodzicielskie. Można ją zerwać natychmiast, więc zapomnij, człowieku, o jakiejkolwiek stabilizacji życiowej.
Co więcej, według Państwowej Inspekcji Pracy, coraz więcej tego typu umów zawieranych jest niezgodnie z prawem. Jeszcze w 2007 roku kwestionowano zasadność jedynie 4 proc. umów cywilnoprawnych. W ubiegłym roku już 1/5 wszystkich tego typu umów powinna być zastąpiona etatem. Zgodnie z prawem, osoba mająca własne stanowisko pracy, określone zadania do wykonania i ustalony reżim pracy, powinna być zatrudniona na umowę o pracę. A nie jest.
Dla pracodawców to, oczywiście, bardzo wygodna sytuacja. Szczególnie atrakcyjna jest umowa o dzieło, która nie generuje pozapłacowych kosztów – zatrudnionemu wypłaca się jedynie pensję, nie trzeba martwić się o żadne składki. Pracodawcy są zadowoleni, ale tracą pracownicy i państwo. Ci pierwsi ze wszystkich względów wymienionych wyżej, a państwo, bo do kasy ZUS nie wpływają żadne składki. Na przyszłe emerytury trzeba się więc będzie dalej zadłużać, co przy wyludnianiu się Polski może się okazać ponad siły budżetu.
Pracodawcy zżymają się, że ZUS chce ich kosztem zasypać dziurę budżetową. Owszem, mają rację. Tylko, że za jej powstanie częściowo winni są oni sami, zmuszając ludzi do pracy na umowach o dzieło. Nie ma więc co się obrażać na rzeczywistość, że państwo sięga do ich kieszeni – skoro łamali przepisy, wykorzystując pracowników, powinni płacić. Z zamachem na wolność gospodarczą nie ma to nic wspólnego. Chyba, że za wolność uznaje się święte prawo do robienia pracowników niewolników.
Tomasz Walczak: Za wolność naszą, nie waszą
2014-08-20
19:04
ZUS robi zamach na wolność gospodarczą – bulwersują się przedsiębiorcy. Uznali, że kontrole sprawdzające zasadność zatrudniania na umowy o dzieło są niedopuszczalne i szkodliwe. A już nakazanie uregulowania zaległych składek to rozbój w biały dzień. Tylko czy walka z patologiami może być szkodliwa?