- To wzmożenie moralne to element bólów fantomowych po przegranej PO?
- Trochę takie wrażenie odnoszę. W zależności od tego, która partia wygrywa, a która przegrywa, różnie na to reagujemy. Obecnie część kreatorów opinii źle znosi to, co przydarzyło się Platformie. Sama zresztą PO, która głośno mówi o zabijaniu przez PiS demokracji, ma z tym problem. Jej swego rodzaju histeria to po części element strategii politycznej, a z drugiej braku planu działania, który wynika z wewnętrznych problemów tej partii po przegranych wyborach.
- Histeria to dobra strategia?
- Alarmować zawsze trzeba, kiedy dzieje się coś niepokojącego, ale histeria jest raczej niewskazana. Po pierwsze, powoduje, że zaczynamy panikować i postępować głupio. Po drugie, nadużywając dziś pewnych pojęć, które nie przystają do rzeczywistości, zabraknie nam w końcu języka, żeby opisać polityczną rzeczywistość, kiedy naprawdę coś poważnego zacznie się dziać z demokracją.
- Czy histeria nie opłaca się jednak politycznie? PiS, będąc w opozycji, przećwiczył to i w końcu wybory wygrał. Teraz patrzę, że internetowy byt Komitetu Obrony Demokracji ma 40 tys. fanów na Facebooku. Z sondażu dla "Rzeczpospolitej" wynika, że 55 proc. Polaków uważa, iż demokracja jest w Polsce zagrożona. Wygląda na to, że na tym rzeczywiście można politycznie coś ugrać.
- W dzisiejszych czasach wiecznej niepewności i strachu przestraszyć ludzi jest bardzo łatwo. Pytanie tylko, jak te emocje utrzymać. Czym podbijać bębenek strachu, skoro do następnych wyborów parlamentarnych - jeśli nic się nadzwyczajnego nie zdarzy - zostały cztery lata? Na krótką metę można na tym politycznie zyskać, ale na dłuższą metę i z punktu widzenia państwa strategia straszenia jest bardzo szkodliwa dla nas wszystkich. To, co dziś jest nam potrzebne, to wcale nie histeria, walka wszystkich ze wszystkimi, szukanie wrogów i zagrożeń. Potrzebujemy dialogu, współpracy, umiejętności negocjowania.
- W czasach kibolstwa politycznego, bezwzględnego opowiadania się po stronie jednego z dwóch plemion trudno o umiarkowanie.
- Dzisiejsza polityka jest jak widowisko teatralne, w którym trzeba cały czas utrzymać zainteresowanie widza, by ciągle nas oklaskiwał. Kiedy owacje stają się mniej entuzjastyczne, trzeba znaleźć nowy sposób, by zadziwić widza. Jest trochę jak z adrenaliną. Ci, którzy mają jej deficyt, robią coraz bardziej ryzykowne rzeczy, żeby dostarczyć sobie wrażeń. To samo jest z polskimi partiami politycznymi.
- Zostając przy porównaniach ze sztuką, nie jest trochę z histerią polityczną tak jak z nagością? Kawałek nagiego ciała może być przez jakiś czas atrakcyjny, ale kiedy widza non stop szczuje się golizną, ten staje się na nią obojętny?
- Rzeczywiście, tak jest. Wiadomo, że człowiek żyjący w permanentnym strachu po jakimś czasie go oswaja. Pewne rzeczy stają się dla nas po prostu normalne. Partie polityczne i wspierające je w ten czy inny sposób środowiska kreatorów opinii nie mogą sobie jednak pozwolić na takie zobojętnienie i wyciągają coraz mocniejsze działa. Zastanawiam się, gdzie jest w ogóle koniec tego szaleństwa.
Zobacz także: Rafał Ziemkiewicz komentuje: Platforma płaci za obciachową histerię