Uwaga! Rosyjskie kłamstwo
Rosyjska propaganda jest trochę jak psie odchody na chodniku. Niby nikt nią nie żyje, każdy stara się sczyścić z buta, ale pomnożona przez tysiące nie daje o sobie zapomnieć.
Jakiś czas po rosyjskiej inwazji, może miesiąc, spotkałem znajomą panią profesor, sędziwą już damę. Martwiła się sytuacją w Ukrainie, tym, że giną dzieci, ludzie, pomstowała na zbrodniarza Putina. Ale… w pewnym momencie zwróciła uwagę, to nieładnie, że ukraińscy studenci w Lublinie zajęli akademik i nie chcą do niego wpuszczać Polaków, a jak któryś się dostanie, to go biją. To jeden z klasycznych przykładów. W ostatnim czasie mamy ich więcej, więcej i coraz więcej, a spora część poprzez przepływy popularności, lajkujących zaczyna łapać kontakt z politykami czy dziennikarzami prezentującymi „rozsądne” stanowisko w sprawie wojny w Ukrainie. Czyli wszystko to, co mówi o oczywistym fakcie inwazji, nakazują traktować z dystansem, podobnie jak wszelkie sankcje na Rosję.
A więc z tego tygodnia za bliskim mi serwisem FakeHunter zajmującym się walką z rosyjską propagandą: Ukraińcy mają skrócone kolejki do lekarzy, dzieci w Gdańsku muszą uczyć się ukraińskiego, a pomniki ofiar UPA w Polsce są z namaszczeniem najwyższych władz państwowych demontowane. To oczywiście wszystko bzdury. Produkty rosyjskiej propagandy albo prorosyjskich maniaków.
Powielane są w dziesiątkach tysięcy, setkach tysięcy, czasem milionach odsłon. Przenikają na Messenger czy WhatsApp, gdzie zaczynają tworzyć łańcuszek Świętego Antoniego. Ojciec Jan Maria Bocheński, dzielny polski filozof i żołnierz, wspominał, że na morderczej ścieżce prowadzącej w górę podczas bitwy o Monte Casino były napisy: „Nie bądź głupi, nie daj się zabić”. Nam przydałby się napis: „Nie bądź głupi, nie daj się nabrać”.