Pracownicy sądów i prokuratur pikietują pod ministerstwem sprawiedliwości pomimo afrykańskich upałów od miesiąca. Pocztowcy są w sporze zbiorowym z pocztą od dwóch. Maszyniści z pociągów POLREGIO protestują przeciwko złym warunkom pracy jeszcze dłużej. Za co spotykają ich głównie szykany ze strony państwowego pracodawcy.
Grona gniewu nie napęczniały wczoraj. Przez wiele lat zmieniały się w Polsce rządy, ale nie filozofia „taniego państwa”. Ona rządziła ponad podziałami. Zapanowała wiele lat temu wraz z wpuszczaniem logiki rynkowej do wielu dziedzin państwa i usług publicznych. Koleje, sądy, urzędy prokuratorskie albo pocztowe miały szukać oszczędności choćby nie wiem co. Dyrektorów, którzy umieli to robić – nagradzano. Nadzianych skrupułami – żegnano. Efekt był taki, że warunki pracy na kolei, na poczcie czy wśród sądowego personelu zapadały się w muliste dno.
I pewnie by tam pozostały, gdyby nie przyszedł PiS ze swoją polityczną opowieścią „tak dalej być nie może. Macie prawo się domagać godnej pracy!”. Więc zaczęli się domagać. Jeśli ktoś ma wątpliwości czy słusznie, niech pamięta, że 90 proc. pracowników sądów (nie licząc oczywiście sędziów, asesorów, referendarzy i kuratorów) zarabia mniej niż 2900 zł netto. W tym 20 proc. nie więcej niż 1800 zł netto. Doświadczeni listonosze narzekają, że trudno im wyskoczyć ponad 2300–2500 netto. Maszyniści z POLREGIO alarmują, że wyjść na swoje mogą dopiero po 12–13 godzinach pracy.
Politycznie tego gniewu nie ma dziś kto wyrazić. Opozycja nie jest na tym polu ani wiarygodna („w końcu kto rządził przed 2015?”), ani tematem szczególnie zainteresowana. Rządowi też te protesty do obrazka nie pasują. Zwłaszcza że coraz słabiej działa argument „nie narzekajcie, bo jednak trochę wam podnieśliśmy”. Do tego dochodzi thatcherowska mentalność wielu PiSowskich menadżerów spółek skarbu państwa. Którzy najlepiej czują się w sekowaniu związków zawodowych i pompowaniem wyniku finansowego. A że odbywa się to kosztem pracowników? To niestety nie bardzo ich obchodzi.