Radny PiS pracował w gdańskiej spółce Energa od 1 czerwca 2017 r. Po 10 miesiącach odszedł, bo ogłoszono jego start w wyborach na prezydenta Gdańska. Jak wyznał nam Płażyński, bez pracy był od maja 2018 r. Twierdzi, że żył wówczas z oszczędności. – Chciałem mieć czas i być fair wobec mieszkańców miasta. Cały ten czas byłem bezrobotny – mówi „Super Expressowi” gdański radny, z wykształcenia prawnik.
Po przegranych wyborach samorządowych polityk, jak ujawniła „Gazeta Wyborcza”, skorzystał ze statusu osoby bezrobotnej i zarejestrował się w gdańskim pośredniaku. Później wystąpił o środki na dofinansowanie pierwszej działalności, czyli własnej kancelarii prawnej. W efekcie pozyskał ok. 20 tys. zł i otworzył biuro przy ul. Heweliusza 11 w Gdańsku.
Kacper Płażyński przyznaje, że złożył wniosek i uzyskał pieniądze. Nie chce jednak powiedzieć, na co konkretnie musi je przeznaczyć w swoim przedsiębiorstwie. Zapewnia, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. – Spełniałem przesłanki. Jak każdy z moich kolegów z roku, który został adwokatem i składał wniosek o takie dofinansowanie. Zrobiłem to samo, co tysiące młodych Polaków – broni się radny PiS.
Z oświadczenia majątkowego wynika, że majątek Płażyńskiego wynosi ok. 900 tys. zł. Politycy PO uważają, że sięganie po unijne fundusze przy tak przepastnym portfelu jest co najmniej wątpliwe moralnie. – Płażyński, podobnie jak Beata Szydło i jej rząd ma poczucie, że pieniądze mu się należały – komentuje Agnieszka Pomaska (39 l.) z PO.