Jerzy Osiatyński: Publiczne może być lepsze niż prywatne

2010-11-02 13:45

- Rozważania o redukcji wydatków powinna rozpocząć dyskusja, jakie zadania państwo może zapewnić - mówi doradca prezydenta prof. Jerzy Osiatyński. - Punktem wyjścia rozważań o redukcji wydatków powinna być dyskusja, jakie zadania publiczne państwo może zapewnić w zakresie służby zdrowia, ochrony socjalnej, bezpieczeństwa... Nie widzę tych głosów po żadnej ze stron.

"Super Express": - Czy konflikt części ekonomistów z rządem Donalda Tuska był dla pana zaskoczeniem? A może temperatura sporu?

Prof. Jerzy Osiatyński: - Dla osób, które jak ja mają pewne doświadczenie polityczne i wiedzą, jak trudne bywa podejmowanie decyzji mogących nieść bolesne konsekwencje dla obywateli, konflikt ten zaskoczeniem nie jest. Co więcej, część krytyków rządu nie docenia konsekwencji redukcji wydatków dla dynamiki wzrostu PKB, chociaż zwraca na nie uwagę Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy i NBP. Dla niektórych krytyków rządu cięcia wydatków są z kolei wyrazem ich poglądów doktrynalnych - najlepiej, żeby wydatki państwa maksymalnie ograniczać. Tymczasem punktem wyjścia do rozważań o redukcji wydatków powinna być dyskusja, jakie zadania publiczne państwo powinno, a jakie może zapewnić przy obecnym poziomie rozwoju i możliwościach finansowania. W zakresie służby zdrowia, ochrony socjalnej, bezpieczeństwa wewnętrznego... Nie widzę tych głosów po żadnej ze stron.

Przeczytaj koniecznie: Igor Janke: PO ucieka od kontrowersyjnych tematów i przekonuje, że jest przyjazną partią

- Na łamach "Super Expressu" prof. Gomułka i prof. Orłowski przypuszczali, że rząd przystąpi do ostrych cięć po wyborach parlamentarnych, by nie zrażać do siebie dużych grup elektoratu. Może do tego czasu przygotuje już taki plan.

- Każda odpowiedź byłaby tylko spekulacją. Chcę jednak zwrócić uwagę, że przyrost deficytu w finansach publicznych w 2009 roku o przeszło 51 mld zł tylko w połowie wynikał ze zmniejszenia wpływów podatkowych. W połowie była to konsekwencja ekspansji fiskalnej, chociaż minister Rostowski mówił, że powadzi politykę redukcji wydatków. Jednak mimo pewnych oszczędności i konsolidacji wydatki wzrosły aż o 24 mld zł, głównie na finansowanie projektów wspólnie z Unią Europejską i z EURO 2012. Mimo to nie nastąpił żaden gwałtowny wzrost kosztów obsługi długu, przed którym przestrzegano. Grożono sytuacją Węgier, ale rentowność obligacji Skarbu Państwa była w przybliżeniu stała.

Patrz też: Ekonomista prof. Stanisław Gomułka: Rząd będzie zmuszony do reform. Nie może manipulować prawdą

- Dlaczego te czarne scenariusze się nie sprawdziły?

- Może minister Rostowski zaczarował agencje ratingowe? A może, jak sądzę, agencje te uznały, że Polska, mimo retoryki rządu, prowadzi rozsądną politykę zwiększania wydatków, która w kryzysie zapewnia wzrost. I teraz najważniejsze jest utrzymanie dynamiki wzrostu. W 2010 roku deficyt sektora finansów publicznych zwiększy się zapewne o jakieś 18 mld zł, a nie o przeszło 50, jak rok wcześniej. Impuls fiskalny będzie zatem znacznie mniejszy, podobnie jak przyrost deficytu i długu publicznego.

- Wielu ekonomistów nawołuje mimo tego, by oszczędzać, nawet radykalnie. Pana spojrzenie na kwestię rosnącego długu jest inne.

- Wiem, że nie można długo utrzymywać tak dużej relacji długu do PKB w sytuacji, w której finansują go głównie podmioty zagraniczne, a w Polsce finansują one nasze potrzeby pożyczkowe gdzieś w 80 proc. Dla tych inwestorów zasadnicze znaczenie ma dynamika wzrostu i stopa zwrotu od skarbowych papierów wartościowych. Obecna równowaga nie jest stabilna i trzeba szukać rozwiązania, ale nie tylko po stronie wydatków. Także po stronie dochodów.

- Czyli jednak podniesienie podatków?

- Jakoś musimy tę nierównowagę zmniejszyć. Nie widzę też żadnej ścisłej korelacji statystycznej między wysokością podatków a stopą wzrostu gospodarczego. Jest wiele krajów, które mają wysokie stopy wzrostu przy wysokich progach podatkowych, jak i odwrotnie.

- Temperatura pretensji ekonomistów może wynikać ze zmiany podejścia do ekonomii w samej Platformie. Jan Krzysztof Bielecki mówi dziś rzeczy, które niegdyś zwalczał. Doradcą prezydenta Komorowskiego zostaje zaś pan, od lat wyraźnie różniący się w wielu sprawach od ekonomistów krytykujących opieszałość rządu.

- Nie postrzegam mojej nominacji jako próby tworzenia nowego ośrodka teoretycznego myślenia o polityce gospodarczej. Chodzi raczej o twarde stąpanie po ziemi, możliwość spojrzenia na palące problemy gospodarcze także z innej strony. Spór ekonomistów z Janem Krzysztofem Bieleckim dotyczył zaś bardziej zarządzania majątkiem państwowym, zakupu innego banku przez bank PKO BP oraz tego, czy przedsiębiorstwo państwowe musi zawsze mieć gorsze wyniki niż prywatne. Premier Bielecki mówi uczciwie to, co wie i czego w praktyce mógł sam doświadczyć, a czego nie wypada głośno powiedzieć jego kolegom, którzy przecież też mieli podobne doświadczenia. Czy w przedsiębiorstwach prywatnych, np. filiach banków zagranicznych w Polsce, wszystkie decyzje są tylko merytoryczne? Także te kadrowe? Wcale nie. I Bielecki widzi rzeczywistość taką, jaka ona jest, a nie, jaka powinna mu się zgadzać z doktryną. Tu też brniemy w jakieś spory doktrynalne.

- Nieprzypadkowo. Przez lata przekonywano Polaków, że państwowe jest gorsze od prywatnego, podatki niższe lepsze niż wyższe. To miało być niepodważalne. I nagle politycy liberalni decydują się to podważać.

- Nie będę twierdził z kolei, że publiczne musi być lepsze niż prywatne. Bo co do zasady przedsiębiorstwa publiczne są mniej efektywne, mniej innowacyjne i konkurencyjne niż prywatne. Dlaczego tak jest, uczymy naszych studentów. Zdarza się jednak, że firma państwowa jest bardziej efektywna. Bank PKO BP od lat ma najlepsze wyniki w sektorze. Powody są różne, ale wynik stale najlepszy. Wiem, że wielu ekonomistom trudno się z tym pogodzić, ale trzeba to uczciwie zauważać. Podobnie jak i to, że od lat zarządy tego banku były dobierane merytorycznie, a próby politycznych nacisków z reguły się nie udawały. Rzeczywistość często nie daje się wstawić w sztywne ramy teorii. To samo dotyczy na przykład także podatku liniowego, którego wprowadzenie bynajmniej nie okazało się panaceum na wszystkie problemy. Kraje z tym podatkiem nie radziły sobie w kryzysie lepiej niż te, które miały podatek progresywny.

- Czy to zderzenie z rzeczywistością doprowadzi nas np. do wysokiego progu podatkowego dla najbogatszych? W Wielkiej Brytanii się na to zdecydowano.

- Z punktu widzenia rządu i polityków łatwiej jest zaniechać robienia tego, co się wcześniej zapowiadało, niż robienie tego, od czego zdecydowanie się odcinano. Dodatkowa stawka podatkowa po tym, kiedy mówiło się o podatku płaskim, wydaje mi się dziś mało realna. Zwłaszcza w sytuacji, w której podatki od dochodów ludności, PIT, obniżał rząd PiS, a nie dzisiejsza PO. Taka wolta jest moim zdaniem politycznie niemożliwa.

Prof. Jerzy Osiatyński

Ekonomista, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, były minister w rządach premierów Mazowieckiego i Suchockiej