Raz chyba tylko nawet „realiści” przyznawali, że coś się Putinowi i Kremlowi opłacało. To była tzw. druga wojna w Czeczenii, w której budowano wizerunek idącego w górę Wladimira Putina, jako premiera, który ma zostać prezydentem jako dzielny wódz triumfujący nad „terrorystami”.
Od tamtej pory, „realiści” przekonywali mnie, że Putinowi nie opłacała się wojna z Gruzją, ani wojna z Ukrainą. Nie opłacało się zestrzelenie samolotu z holenderskimi turystami. Nie opłacało się morderstwo Anny Politkowskiej, ani morderstwo Igora Dominikova. Nie opłacało się też morderstwo prowadzącego dziennikarskie śledztwo Jurija Szczekoczkina, ani Stanislawa Markelowa, który występował w wielu procesach przeciwko władzy. Nie opłacało się morderstwa Natalii Estemirowej. Za każdym razem kiedy za rządów Putina mordowano lub w tajemniczych okolicznościach ginęło ponad 30 już dziennikarzy słyszałem, że przecież to są znani przeciwnicy władz i to byłoby wręcz wskazanie palcem na winnego.
No byłoby. I co z tego? Za żadnym z tych razów to niczego nie zmieniło.
Nikt nie miał wątpliwości komu na rękę jest zabójstwo ujawniającego nadużycia Siergieja Magnitskiego. Nikt nie miał wątpliwości także przy zabójstwie Borysa Niemcowa. Kreml nie od dziś pozwalał sobie nawet na otrucia przeciwników reżimu (jak Aleksandra Litwinienki) za granicami kraju (na co pozwala rosyjskie prawo), a nawet zostawiał ślady, by nie było wątpliwości.
Odnoszę wrażenie, że może zwykłym Rosjanom niespecjalnie się to opłacało, ale Putinowi opłacało się zawsze. I tak za chwilę wszystko wróci do normy, Putin będzie zapraszany tam, gdzie bywał zapraszany wcześniej. Będzie miał te igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata czy inne imprezy. I za każdym razem trzeba będzie wzruszyć ramionami nad tą bezczelnością i wszystkimi tymi ofiarami. Dotychczasowymi, jak i wieloma przyszłymi. Na pewno będą.