„Super Express”: – W momencie, kiedy rozmawiamy, lekarze walczą o życie najbardziej rozpoznawalnego polityka rosyjskiej opozycji Aleksieja Nawalnego. Znajduje się w szpitalu w Omsku, gdzie trafił prosto z samolotu, którym leciał do Moskwy. Jego współpracownicy mówią o otruciu. Wielu widzi w tym rękę Władimira Putina. Rzeczywiście mogłoby mu zależeć na śmierci Nawalnego?
Nikołaj Swanidze: – Moim zdaniem otrucie Nawalnego w żadnym razie nie jest w interesie Władimira Putina. Pamiętamy zresztą zabójstwo naszej znakomitej dziennikarki Anny Politkowskiej. Putin wyraził wtedy przekonanie, że jej śmierć ma dla niego i rosyjskich władz znacznie gorsze konsekwencje niż jej działalność dziennikarska. W przypadku Nawalnego jest tak samo: jeśli, nie daj Boże, Nawalny umrze, jego śmierć będzie mieć dla Kremla znacznie gorsze konsekwencje niż jego opozycyjna działalność. Niemniej, nie wykluczam, że na różnych poziomach rosyjskich struktur siłowych ktoś mógł mieć inne zdanie na ten temat i próbował Nawalnego otruć.
– Niektórzy wiążą to z aktywnością Nawalnego w sprawie protestów na Białorusi. Bardzo wyraźnie opowiedział się po stronie zbuntowanych Białorusinów, traktował ich bunt w zasadzie jako inspirację dla opozycji w Rosji. Ktoś mógł obawiać się, że bakcyl rewolucji przeniknie z Mińska do Moskwy i na czele antykremlowskiej rewolty stanie właśnie Nawalny?
– Bezpośredniego związku z sytuacją na Białorusi kwestia otrucia Nawalnego, na które wszystkie fakty wskazują, nie miała. Nawalny nie działał bezpośrednio na Białorusi. Może i wspierał protesty białoruskiego społeczeństwa, ale żadnych bezpośrednich działań w tym kraju nie podejmował. Oczywiście, białoruski bunt przeciwko Łukaszence może wywołać falę protestów w Rosji, ale jeśli tak się stanie, nie będzie to miało wiele wspólnego z samym Nawalnym. Widzimy, że protesty na Białorusi nie mają lidera, nie mają struktury hierarchicznej, są bardzo spontaniczne i rozproszone. I jeśli do protestów przeciwko władzy dojdzie w Rosji, będą one miały, jak sądzę, podobny charakter jak na Białorusi.
– Nawalny od wielu lat jest główną twarzą rosyjskiej opozycji. Czemu akurat teraz ktoś mógł uznać, że trzeba się go pozbyć, skoro przez tyle lat znoszono jego demaskatorskie działania, upubliczniające poziom korupcji wśród putinowskich elit? Zrobił w ostatnim czasie coś, co sprawiło, że nadepnął komuś na odcisk?
– Trudno mi wniknąć w umysły ludzi, którzy postanowili rzucić się na Nawalnego. Dla mnie jest to tak irracjonalne działanie, że trudno mi zrozumieć powody, dla których ktoś uznał, że Rosja bez Nawalnego będzie łatwiejszym do rządzenia krajem. Komuś mogło się wydawać, że najwyższy czas, by się z nim rozliczyć. Mogło to mieć coś wspólnego ze zbliżającymi się wyborami w Rosji. Przypomnijmy, że we wrześniu Rosjanie będą wybierać przedstawicieli różnych szczebli władzy – od władz regionalnych po deputowanych do Dumy w wyborach uzupełniających. Ale logiki, jak podkreślam, nie ma w tym żadnej. Każdy, komu na sercu leży stabilność obecnego reżimu w Rosji i chce go chronić, powinien chronić przede wszystkim Nawalnego. Jego ewentualna śmierć byłaby bowiem silnym uderzeniem w reputację Kremla, z którą i tak, zwłaszcza zagranicą, są ogromne problemy.
– Myśli pan, że śmierć Nawalnego – która, mamy nadzieję, nie nastąpi – mogłaby stworzyć wewnętrzne problemy dla Kremla?
– Jedno jest pewne: ani nie wzmocniłaby władzy Putina, ani nie osłabiła opozycji. Atak na Nawalnego nie jest więc czymś, co byłoby potrzebne teraz Kremlowi.
– Pana zdaniem to, co stało się z Nawalnym, może jakoś wpłynąć na postawy Rosjan wobec władz?
– Myślę, że nie. To nie ten moment. Wydarzenia wokół Nawalnego mogłyby być zapalnikiem dla fali protestów, gdyby były dla nich w tej chwili jakieś powody. Tych powodów dziś nie ma. Gdyby ten atak odbył się bliżej wrześniowych wyborów, kiedy spodziewamy się bardziej nerwowej atmosfery wokół wspomnianych wyborów, wtedy rzeczywiście, mogłoby się to okazać iskrą zapalną. Na pewno otrucie Nawalnego przyczyną takich protestów być nie może. Ale jeszcze wracając do możliwych motywów, być może uznano, że będzie to ostrzeżeniem dla wszystkich tych, którzy w Rosji chcieliby przeciwko władzy protestować. Może to być rodzajem straszaka dla niezadowolonych.
– Wspomnieliśmy o sytuacji na Białorusi. Dziś głównym pytaniem jest to, jak zareaguje na te wydarzenia Rosja. Kreml jest gotowy go bronić i pomóc w utrzymaniu władzy?
– Jasne jest przede wszystkim, że relacje Putina i Łukaszenki pozostawiają wiele do życzenia. Mówiąc krótko, są bardzo złe. Nie ma to jednak wpływu na stosunek Putina i Kremla do samego reżimu. Oczywistym jest, że Moskwa jest zainteresowana tym, by Łukaszenka władzę utrzymał i będzie robić wszystko, żeby tak się stało. Z punktu widzenia Kremla najlepiej byłoby zostać z boku i działać raczej zakulisowo. Innym wariantem jest już tylko interwencja zbrojna. A ta, niezależnie od jej uzasadnienia i flagi, pod którą by się nie odbyła, będzie miała katastrofalne skutki nie tylko dla relacji rosyjsko-białoruskich, lecz także dla samej Rosji. W takim wypadku Rosja straciłaby Białoruś na zawsze. Dlatego Kreml będzie tego unikał do samego końca.
– Pana zdaniem Kreml rozpatruje wariant, by Łukaszenkę zastąpić kimś, kto będzie miał legitymację do rządzenia na Białorusi i będzie jednocześnie gwarantem pozostawania jej w sferze wpływów Rosji?
– Jeśli Putin uzna, że Łukaszenki nie da się uratować, a jego działania prowadzą tylko do większej niechęci do białoruskiego reżimu, a w konsekwencji i do Rosji, może złożyć z niego ofiarę na ołtarzu stabilności i Białorusi, i relacji białorusko-rosyjskich. Wtedy Moskwa będzie szukać kogoś, kto na wyborach będzie miał szansę na zwycięstwo i będzie dawał gwarancję, że interesy Rosji na Białorusi zostaną zachowane. Oczywiście nie zrobią tego otwarcie. Szukając kogoś, kto będzie mógł pogodzić interesy białoruskiego społeczeństwa, białoruskiej nomenklatury i Rosji, mogą się zdecydować poprzeć kogoś takiego jak Wiktar Babaryka – aresztowany przez Łukaszenkę kandydat na prezydenta. Albo kogoś z wojskowych. Takie scenariusze, jak sądzę, są dziś w grze.
Rozmawiał Tomasz Walczak
Putin kazał otruć Nawalnego? Znany rosyjski dziennikarz zdradza, co jest w interesie Kremla
Czy otrucie Aleksieja Nawalnego, jednego z najpopularniejszych rosyjskich opozycjonistów, to dzieło Kremla? "W żadnym razie nie jest w interesie Władimira Putina. Pamiętamy zresztą zabójstwo naszej znakomitej dziennikarki Anny Politkowskiej. Putin wyraził wtedy przekonanie, że jej śmierć ma dla niego i rosyjskich władz znacznie gorsze konsekwencje niż jej działalność dziennikarska. W przypadku Nawalnego jest tak samo: jeśli, nie daj Boże, Nawalny umrze, jego śmierć będzie mieć dla Kremla znacznie gorsze konsekwencje niż jego opozycyjna działalność" - mówi w rozmowie z "Super Expressem" rosyjski dziennikarz Nikołaj Swanidze.