Ponad połowa leków onkologicznych stosowanych w Europie nie jest dostępna dla polskich pacjentów, bo nie refunduje ich NFZ. Chorzy sami zbierają pieniądze na leczenie, a to nawet setki tysięcy złotych. Najgorsze jest to, że nawet jeśli uda się te kwoty uzbierać, to nie mogą szybko rozpocząć terapii. Bo choć mają pieniądze, sami nie mogą kupić leków od producenta ani w hurtowni, musi to robić szpital. Do niedawna w zakupie leków pośredniczyło jako jedyne w Polsce Centrum Onkologii w Bydgoszczy, teraz także odmawia pomocy. Dlaczego? Wszystko przez zmianę przepisów.
- W pierwszej kolejności pacjent musi skorzystać z nowej procedury ratunkowego dostępu do leków - tłumaczy Janusz Kowalewski, dyrektor Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Przepis ten obowiązuje od lipca ubiegłego roku i przewiduje, że lek, który jest nierefundowany, a niezbędny do ratowania życia, sfinansuje państwo. Zgodę na to musi jednak wyrazić minister zdrowia. - Wnioski są rozpatrywane w Ministerstwie Zdrowia tygodniami, zgodę na sfinansowanie leczenia dostaje jeden na pięciu chorych. A pacjenci onkologiczni nie mogą czekać - oburza się Wojciech Wiśniewski z Fundacji Alivia, która w imieniu swoich podopiecznych wystąpiła do ministra zdrowia o umożliwienie podawania leków nierefundowanych chorym na raka w szpitalach. Ministerstwo Zdrowia nie udzieliło nam wczoraj odpowiedzi na pytania w tej sprawie.
Sprawdź: Kryzys w służbie zdrowia. Lekarze umierają na dyżurach