Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski: - Francja swoją wiarygodność sojuszniczą straciła w 1939 roku i już jej nie odzyska. I choć rzeczywiście nasza opinia publiczna słynęła z proamerykańskiego nastawienia, to miało to jednak miejsce dekadę temu. Dziś to się zmienia.
- Na lepsze, bo jesteśmy mniej naiwni, czy na gorsze?
- Zmienia się w większą niechęć do USA i jest to zmiana na gorsze. Nie wynika bowiem z jakiejś głębszej analizy strat i zysków, ale wchodzenia w życie polityczne ludzi, którzy nie pamiętają czasów PRL. Czasów, gdy ekipa Reagana i USA byli liderem wolnego świata, głównym wrogiem ZSRR i komunizmu.
- W porównaniu z większością krajów UE i tak jesteśmy liderem w przychylności wobec polityki amerykańskiej. Przebija nas chyba tylko Kosowo, ale to dość wyjątkowa sytuacja.
- To prawda, proamerykańskie są też np. Rumunia czy kraje nadbałtyckie. Reguła jest dość prosta: im bardziej ktoś czuje się zagrożony przez Moskwę, tym chętniej ogląda się na jedyne źródło siły militarnej, które jest w stanie Rosję wiarygodnie odstraszać. Poparcie dla USA jest też pragmatyczne.
- Na przykład?
- Kiedy staraliśmy się o drugą fazę rozszerzenia NATO, niemal wszystkie kraje regionu, nie tylko Polska, poparły interwencję USA w Iraku. Przecież nie ze względu na zamiłowanie do zagranicznych ekspedycji wojskowych albo kluczowe interesy w Iraku. Chodziło o przyciągnięcie uwagi militarnej do naszej części Europy. I dobrze, bo tylko Amerykanie mają zdolności fizyczne i militarne wpływania na rzeczywistość.
- Wierzymy jednak bardziej w Amerykanów niż w NATO.
- Tak, bo pytanie o wiarygodność NATO jest pytaniem o wiarygodność USA. NATO bez USA jest jak Cesarstwo Francuskie Napoleona bez Francji! I zagrożone państwa to czują. Rozpad tej "nowej Europy" stworzonej przy okazji w wojnie w Iraku trwał tak długo, jak długo nie było zagrożenia ze strony Rosji. Wiarygodność USA jest też wyższa dzięki temu, że ich interesy są globalne...
- Czyli mogą cenić sobie wyżej interesy w Azji niż interesy w Europie Wschodniej.
- Ale opuszczenie sojusznika w jednej części świata może wpłynąć na to, że Chiny, Korea Północna czy Iran nie zaczną testować sojuszników USA w innych miejscach. USA nie mogą sobie na to pozwolić. Stąd np. decyzja USA, a nie innych krajów, o rozmieszczeniu jednostek wojskowych z ciężkim sprzętem w krajach na wschodzie Europy. Obecność wojsk na miejscu to dobra strategia. Trzeba przerzucać na agresora ciężar podjęcia decyzji o starciu, a nie na sojuszników ciężaru decyzji o wysłaniu wojsk tam gdzie jest konflikt.
-Ktoś mógłby policzyć i powiedzieć, że "niewielkich jednostek".
- Tak, czysto militarnie to nie równoważy manewrujących wojsk rosyjskich, ale stanowią dostateczny czynnik odstraszania. Tak samo garnizon amerykański w Berlinie Zachodnim nie był w stanie przeciwstawić się siłom sowieckim rozmieszczonym w NRD. Próba zajęcia Berlina oznaczałaby jednak konieczność otworzenia ognia do Amerykanów, czyli III wojnę światową.
- Richard Perle, były doradca prezydenta USA, na łamach "SE" stwierdził, że jeżeli kraje NATO po ataku na Polskę zbiorą się, wyrażą ubolewanie i zaapelują o wycofanie się Rosjan, to też będzie wypełnienie zobowiązań NATO.
- Niestety tak, ale właśnie dlatego nie ma co się oglądać na Francję czy Hiszpanię, ale na USA. Nie miejmy jednak pretensji. Powiedzmy, że za ileś lat powstanie jakieś mocarstwo arabskie i będzie miało broń atomową. I zajmie hiszpańską Ceutę. Polacy rwaliby się do przystąpienia do tej wojny o Ceutę? Oni też nie mają złudzeń, oglądaliby się na USA. Tak jak my. Nie oczekujemy pomocy od Portugalii czy Grecji. Reszta uzależni pomoc od reakcji USA.
Zobacz: III wojna światowa. Brzeziński OSTRZEGA: Putin jest groźny, atmosfera jak przed II wojną
Polecamy: III wojna światowa. Rumunia obawia się ATAKU Rosji