Redaktor pewnej poczytnej gazety napisał, że – cytuję w wolnym tłumaczeniu – w PiS wszyscy zdają sobie sprawę, że reforma sądów jest upolitycznieniem, tylko „poczciwi symetryści” tego nie wiedzą. Osobiście nie lubię terminu „symetrysta”, bo może on oznaczać zarówno osobę, która tępo chce dystansować się od sporu w każdej sytuacji, bez względu na racje, jak i osobę, która w jakiejś sprawie ośmiela się mieć inne zdanie niż oba zwalczające się w Polsce plemiona. I chyba właśnie ten rodzaj „symetrysty” miał wspomniany na myśli. A więc chodzić ma o rzekomą naiwność ludzi, którzy nie są fanami reformy ministra Zbigniewa Ziobro, ale zdają sobie sprawę z patologii, jakie w wymiarze sprawiedliwości występowały i występują od lat. A problem z reformą polega na tym, że patologii tych nie usuwa. Wprowadza jedynie mocniejszą czapę polityczną nad sądami, doprowadza do – opłacalnego przed wyborami – wrzenia w państwie i do ostrej (niezwykle wyborczo opłacalnej) zadymy międzynarodowej. Sądy jak były powolne tak są, czas rozpraw ma się jeszcze wydłużyć. Komunistyczni zbrodniarze jak byli nie osądzeni, tak pozostaną. Ludzie, którzy od wymiaru (nie)sprawiedliwości obrywali kiedyś, obrywają i dziś. Nie ma ustaw o biegłych, o obywatelskiej kontroli nad sądownictwem, nie zreformowano w sposób sensowny prokuratury. Jest tylko walka z obu stron, okopanie się na własnych stanowiskach. Moralne wzmożenie, w którym jedni każą umierać za sędziów, drudzy za reformy. Impas, zapętlenie, brak możliwości wyjścia. Szansą na przełamanie sytuacji byłaby rzeczywista, proobywatelska i propolska, a nie platformiana bądź pisowska reforma wymiaru sprawiedliwości. Muszą tu być jednak działania niestandardowe. Prawie trzy lata temu szansę miał prezydent Andrzej Duda, który zawetował ustawy o sądownictwie. Mógł przygotować ustawę naprawdę reformującą sądy, a wyszła de facto kopia wcześniejszych projektów. Teraz szansę miał marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Najwyżej postawiony w hierarchii państwowej polityk opozycji, z dumą podkreślający, że jest trzecią osobą w państwie, mógł wywrócić stolik. Zaproponować sensowny projekt ustawy i ogólnonarodową debatę w tej sprawie. Przeforsować w Izbie Wyższej konkretne rozwiązania i zmusić rywali politycznych do debaty. Wolał żale w Brukseli na temat dyktatury w Polsce. Senacka ustawa jedynie cofa zmiany PiS, reform nie proponując żadnych. Politycy i wrogie plemiona dalej będą sobie skakać do gardeł. A zwykły człowiek w zderzeniu z partyjno-sądowo-urzędniczą machiną jak był, tak pozostanie bez szans. Szkoda.
Przemysław Harczuk o coraz ostrzejszym sporze w Polsce: Tylko ludzi żal
Redaktor pewnej poczytnej gazety napisał, że – cytuję w wolnym tłumaczeniu – w PiS wszyscy zdają sobie sprawę, że reforma sądów jest upolitycznieniem, tylko „poczciwi symetryści” tego nie wiedzą. Osobiście nie lubię terminu „symetrysta”, bo może on oznaczać zarówno osobę, która tępo chce dystansować się od sporu w każdej sytuacji, bez względu na racje, jak i osobę, która w jakiejś sprawie ośmiela się mieć inne zdanie niż oba zwalczające się w Polsce plemiona. I chyba właśnie ten rodzaj „symetrysty” miał wspomniany na myśli. A więc chodzić ma o rzekomą naiwność ludzi, którzy nie są fanami reformy ministra Zbigniewa Ziobro, ale zdają sobie sprawę z patologii, jakie w wymiarze sprawiedliwości występowały i występują od lat.