Niezależnie od ostatecznego, niesondażowego wyniku wyborów prezydenckich salon spod znaku zgody, pojednania i dorzynania watahy już poniósł klęskę. Czy ostateczny upadek nastąpi jesienią, czy za pięć lat, jest on już przesądzony. Z prostej przyczyny - dla ratowania pozycji prezydenta Komorowskiego salon ów musiał pokazać swoją prawdziwą twarz. Zrzucić owczą skórę. Nie zapomnimy o słowach Adama Michnika, który tych, którzy ośmielili się poprzeć Pawła Kukiza, określił mianem gówniarzy. Czy słowach profesora Janusza Czapińskiego, który żądał, by krytycy systemu politycznego w Polsce z kraju najlepiej wyjechali. Czy Tomasza Lisa, dziennikarza niezależnego tak bardzo, że dla zdyskredytowania Andrzeja Dudy posłużył się fałszywym blogiem jego córki. Wreszcie sam Bronisław Komorowski, który w obu debatach zarzucił asystentce Dudy Magdalenie Żuraw poparcie dla kamienowania ludzi w Iranie. Że publicystka nic takiego nie napisała, przeciwnie - nazwała kamienowanie barbarzyństwem - dla prezydenta nie miało znaczenia. Podobnie jak fakt, że profesor Szczerski o państwie wyznaniowym pisał w opowiadaniu science fiction, w dodatku będącym wylosowanym zadaniem na studiach doktoranckich. Komorowski zasugerował, że profesor, kandydat na doradcę Andrzeja Dudy, chciał państwa wyznaniowego. Przekłamanie? Ważne, żeby okazało się skuteczne.
Gazeta z Czerskiej, która innym zarzuca polityczne zaangażowanie, w ostatnim dniu kampanii kilkanaście stron poświęciła głaskaniu urzędującego prezydenta i hejtom na Andrzeja Dudę. Pod odredakcyjnym tekstem popierającym Komorowskiego znalazł się atakujący Dudę felieton dziennikarki, która dzień wcześniej prowadziła prezydencką debatę.
Łatka obozu nienawiści PiS i prawicy w ogóle przyprawiona została m.in. po skandalicznych słowach Ludwika Dorna (dziś sympatyka PO) o braniu lekarzy w kamasze. Przeciwna strona określiła się wtedy jako obóz zgody i pojednania. Teraz maski opadły. Zza pleców Bronisława Komorowskiego wyglądają chorzy z nienawiści, przekonani o swej wielkości medialni pałkarze. A zza dumnie noszonego sztandaru Solidarności - generałowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Ujawnienie tej prawdy jest ich porażką.