Moja babcia urodzona w 1895 r. dzieliła swoje życie na dwa okresy: przed okupacją i za okupacji. Pierwszy kończył się według niej w 1939 r. wraz z agresją hitlerowskich Niemiec. Jednocześnie wtedy rozpoczynał się drugi okres - za okupacji. I tego określenia używała do śmierci, nie doczekawszy tzw. wolnej Polski, czyli III RP. Jako prosta kobieta z wykształceniem ledwie podstawowym pamiętała II Rzeczpospolitą, a wszystko, co było potem, odbierała, i słusznie, jako okupację; najpierw niemiecką, a następnie rosyjską. Wydawać by się mogło, że zwłaszcza po opuszczeniu Polski przez Armię Czerwoną za prezydentury L. Wałęsy skończył się czas okupacji i możemy odetchnąć z ulgą. Nic takiego nie odczuliśmy, gdyż po pięćdziesięciu latach okupacji niemieckiej i sowieckiej "bolesną próżnię" wypełnili rządzący III RP wraz z otaczającą ich klientystyczną kamarylą. Początki były nieśmiałe, mówiono jeszcze o jakimś etosie solidarnościowym, ale już wtedy krzepła okupacyjna formuła władzy. Lud tubylczy stawał się dostawcą taniej siły roboczej. Tymczasem nowa klasa panów, niczego nie wytwarzając, żyła z dilerki nazywanej prywatyzacją. Nowe władze okupacyjne wspierane przez okupacyjne media wygrywały w cuglach wybory. Pomagało to rozwijać eksploatację kraju, by żyło się lepiej kaście rządzącej i wspierającej ją armii pieczeniarzy, oddanych biznesmenów, dziennikarzy i naukowców. Ten krótki opis degeneracji kraju potwierdzają nagrane przez tzw. kelnerów rozmowy panów III RP. Zamiast eleganckiego określenia "degeneracja" używają słowa "syf", by opisać struktury państwa, którym zarządzają. Niektórym rządzącym udaje się z tego syfu wyrwać do Brukseli. Z zazdrością o odseparowanie się od tego syfu przez Tuska mówi prezes Orlenu Jacek Krawiec w rozmowie z Pawłem Grasiem, oddanym totumfackim premiera. Jeszcze bardziej pogłębioną analizę tego syfu prezentuje Elżbieta Bieńkowska w opublikowanych niedawno nagraniach rozmów z Pawłem Wojtunikiem, szefem CBA. Górnictwo i całą resztę przemysłu rządzący mają w dupie, jak zapewnia była wicepremier. Głównym celem jest wydojenie jak największych pieniędzy z podległych resortom państwowych korporacji. To typowa mentalność rządów okupacyjnych, które między pośladkami mają rozwój kraju i pomyślność obywateli. Aprobatę tubylczej ludności zapewniają im okupacyjne media finansowane przez okupacyjną władzę. Tadeusz Boy-Żeleński, publikując w 1932 r. "Naszych okupantów", przypisał tę rolę Kościołowi katolickiemu. I w czasie tej tzw. okupacji w II RP rozwijał się rodzimy przemysł, powstawał Centralny Okręg Przemysłowy, Gdynia i wiele innych przedsięwzięć gospodarczych. Po kilku latach, jak większość zwalczających Kościół, Boy-Żeleński poparł okupację sowiecką, która lepiej od niego zwalczała katolicyzm i polską tradycję. Nasi dzisiejsi okupanci są kontynuatorami postępowej destrukcji opiewanej przez Boya-Żeleńskiego. Na szczęście ostatnia kampania prezydencka zapowiada początek końca naszych okupantów. Być może spotkamy się wkrótce "przed okupacją", w II RP dwudziestego pierwszego wieku.
Zobacz: Elżbieta Bieńkowska: Nie wracam do Sejmu, bo nic tam nie robię