Objęła ona też ich rodziny. Inwigilacja polegała na podsłuchach, kontroli maili, SMS-ów itd. Robiła to policja podlegająca ministrowi spraw wewnętrznych. Nie ma pewności, czy szef MSW i premier o sprawie wiedzieli. Nawet jeśli nie, odpowiadają za służby, które im podlegały. Przypomnijmy, że podsłuchiwanie obywateli zawsze jest groźne. Podsłuchiwanie dziennikarzy - sto razy bardziej. Po prostu - grozi "wsypaniem" informatorów, ludzi chcących zachować anonimowość, dzięki którym reporterzy mogą zdobywać cenne informacje, m.in. o bezprawnych działaniach czy nadużyciach ze strony organów owego państwa. I organy owego państwa postanowiły dziennikarzy podsłuchiwać.
Jakby ktoś miał krótką pamięć - premierem był obecny król Europy, demokrata pełną gębą Donald Tusk, a potem (inwigilacja trwała przez kilka miesięcy) demokratka Ewa Kopacz. A szefem MSW nie mniej demokratyczny Bartłomiej Sienkiewicz. Tak ,tak, ten sam, który podczas rozmów w knajpie Sowa i Przyjaciele mówił, że państwo polskie istnieje tylko teoretycznie. A wszystko to ch..., d... i kamieni kupa. I - dziełem przypadku, bo przecież demokracja nie była zagrożona - zaraz po tym, gdy podsłuchane kompromitujące rozmowy polityków ujawniono, ABW wtargnęła do siedziby tygodnika "Wprost", a wkrótce potem policja rozpoczęła inwigilację dziennikarzy, którzy sprawą afery taśmowej się zajmowali.
A bez ironii: wciąż słyszymy o końcu demokracji, na którą zamachnął się nowy rząd. Powstał nawet komitet mający tej demokracji przed widmem kaczyzmu bronić. Tymczasem okazuje się, że do najpoważniejszego w ostatnim czasie zamachu na wolność słowa doszło właśnie w czasie premierostwa Tuska i jego następczyni. Protestów KOD nie słychać. Oburzenia nie widzimy w "jedynie słusznych" - czytaj - popierających PO mediach. Inwigilacja dziennikarzy jest draństwem. I cholernym zagrożeniem dla demokracji. Szkoda, że ci, którzy "bronią" demokracji, akurat w tej sprawie wolą milczeć.
Zobacz: Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: Polacy wolą Unię niż Polskę