Przemysław Harczuk: Dziennikarz to też obywatel

2014-12-09 16:50

Każdy człowiek, w tym także dziennikarz, ma prawo do swoich opinii, sądów i ocen. Jako obywatel – ma prawo zaprotestować przeciwko czemuś, z czym się nie zgadza, czy czemuś,  co go oburza. Ma więc prawo pójść w antyrządowej demonstracji.

Mój kolega z działu Tomek Walczak w swoim materiale postanowił „przejechać się” po „dziennikarzach niepokornych”. Ich winą ma być wspieranie największej partii opozycyjnej. Dalej autor stwierdza kategorycznie, że „należy wreszcie odejść od złych tradycji II RP i PRL, jaką było partyjne dziennikarstwo”. I, że choć dziennikarze mogą mieć swoje poglądy, nie powinni iść na demonstracji ramię w ramię z politykami.

Po pierwsze – zestawianie peerelowskiej propagandy ze zróżnicowanymi mediami niepodległej II RP uważam za całkowicie nieuprawnione. W dwudziestoleciu mieliśmy do czynienia z mediami faktycznie zaangażowanymi. Jednak pisma ówczesne to najwyższej klasy publicystyka, ostre spory ideowe między zwolennikami sanacji, i jej zagorzałymi przeciwnikami, socjalistami i endekami itd., itp. Pisma wielu stronnictw i grup społecznych, które znalazły ważne miejsce w historii polskiego dziennikarstwa. Stawianie dawnych mistrzów w jednym szeregu z Urbanem, jest poważnym nadużyciem. I grubą niesprawiedliwością.

Po drugie – kwestia samego zaangażowania. Popełnioną przez niepokornych zbrodnią ma być pójście w demonstracji organizowanej przez Prawo i Sprawiedliwość. Każdy człowiek, w tym także dziennikarz, ma prawo do swoich opinii, sądów i ocen. Jednocześnie – ma określone z racji wykonywanego zawodu obowiązki. A więc – jako dziennikarz ma dążyć do prawdy i opisywać rzeczywistość, zachowując dystans, jako publicysta może wyrażać swoje poglądy, jako obywatel – ma prawo zaprotestować przeciwko czemuś, z czym się nie zgadza, czy czemuś, co go oburza. Ma więc prawo pójść w antyrządowej demonstracji. Dlatego, dopóki Prawo i Sprawiedliwość nie rządzi, uczestniczenie dziennikarzy w demonstracji tej partii nie oburza mnie. Zdecydowanie gorzej, gdy ktoś udając bezstronność w rzeczywistości działa na rzecz władzy. „Dziennikarz ma prawo jako obywatel zaprotestować przeciwko fatalnej władzy” – nie, to nie słowa prawicowego publicysty. Wygłosił je kilka lat temu Tomasz Lis. Wtedy chodziło o rządy PiS. Nie widzę powodu, by dziś dziennikarze, jako obywatele, nie mogli protestować przeciw rządom partii, z obywatelska w nazwie.

Osobiście krytykowałem, nawet niedawno na łamach „Super Expressu” działania PiS w Świętokrzyskiem. W skali kraju rządzi jednak Platforma Obywatelska z Polskim Stronnictwem Ludowym. I to im należy patrzeć na ręce.
Oburzające jest zatrzymanie dziennikarzy podczas wykonywania pracy w siedzibie PKW. I kluczenie sądu, który wprawdzie redaktorów uniewinnił, ale w uzasadnieniu uznał skandaliczne zachowanie policji za „pomyłkę”. Nie, nie mieliśmy do czynienia z pomyłką, ale z brutalnym potraktowaniem ludzi, którzy wykonywali swą misję – relacjonując ważne wydarzenie. I właśnie to jest zagrożenie dla wolności słowa, którego Tomek Walczak nie dostrzega.
Wreszcie – kwestia samego modelu mediów. Anglosaski, zakłada bezstronność. Kontynentalny – zaangażowanie. W Polsce powinno być miejsce i dla mediów rzeczywistość opisujących, jak i dla mediów zaangażowanych. Rzeczą kluczową jest jednak uczciwość. Aby media zaangażowane nie udawały bezstronnych. W przypadku tak krytykowanych niepokornych problemu nie ma. Jak ktoś bierze „Gazetę Polską”, wie, że raczej nie znajdzie tam peanów na cześć obecnego rządu, a jak ktoś wybierze „Nasz Dziennik” nie powinien spodziewać się krytycznych tekstów na temat ojca Tadeusza Rydzyka. Kupując „Przegląd”, czy „Politykę” też wiemy, z mediami jakiej proweniencji mamy do czynienia. Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś udaje bezstronnego, a w rzeczywistości nie panuje nad emocjami, a swych przekonań nie potrafi ukryć. Ikona dziennikarstwa, z wściekłością wychodząca ze studia, tylko dlatego, że nie spodobały się jej wypowiedzi zaproszonego gościa jest smutnym, ale dobitnym przykładem.