Z was się śmieję! Z was się śmieję! - oznajmił do zebranych szwagier Nikodema Dyzmy. Chory umysłowo książę z powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza jako jedyny doskonale orientował się, że Nikodem Dyzma to oszust i prostak, który był jednak w stanie wodzić za nos całe warszawskie elity. I dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że przedwojenna proza wkroczyła na warszawskie salony. Że rolę Nikodema pełni Mateusz Kijowski, a zwiedzione elity to politycy opozycji. Nie chodzi tu o sam fakt, że facet jest alimenciarzem - życie pisze różne scenariusze, a więc i rozwody, rozstania, alimenty się, niestety, zdarzają. Gorzej, że owych alimentów Kijowski nie płacił - to nie problem z kredytem mieszkaniowym, ale odebranie wsparcia dla własnych dzieci. Ale pal licho - gdyby faktycznie Nikodem, przepraszam, Mateusz Kijowski był człowiekiem ubogim, bez pracy, można byłoby to jeszcze zrozumieć. Ale Kijowski miał dobrze płatną pracę, z której zrezygnował, jak twierdzi, po to, by bronić demokracji. Za ową dzielną obronę brał lider KOD pieniądze, wystawiał organizacji faktury, z których nie bardzo umiał się wytłumaczyć, czym rozwścieczył wiele ideowych działaczy Komitetu Obrony Demokracji, którzy naprawdę uwierzyli w to, że demokracja w naszym kraju jest zagrożona. Tak, zagrożona tak bardzo, że organizacja Kijowskiego niemal co tydzień mogła demonstrować na ulicach Warszawy. A sam lider brylować w mediach i być idolem dla części elit. I właśnie działanie owych elit jest zastanawiające. Ryszard Petru, Grzegorz Schetyna, politycy lewicy, publicyści "Gazety Wyborczej", "Newsweeka", "Polityki" itd. Wszyscy oni jak dygnitarze z powieści Dołęgi-Mostowicza zawierzyli Mateuszowi Kijowskiemu. Niektórzy podobno płacili mu nawet pieniądze. A wszyscy wzięli udział w szalonym tańcu, teatrzyku, w którym mędrzec z kucykiem grał pierwsze skrzypce. Przez prawie dwa lata, połowę kadencji, opozycja zamiast budować rzeczywiste gabinety cieni, zamiast tworzyć programy i krytykować PiS za faktyczne błędy, których obecna władza robi bez liku, zmarnowała na histeryczny krzyk o czyhającej za rogiem kaczystowskiej dyktaturze. Dowodem na to, że dyktatury nie ma, jest właśnie zawrotna kariera Mateusza Kijowskiego. Chyba już właśnie dobiegła końca. A politykom opozycji pozostał gorzki śmiech.
ZOBACZ: Rząd przeciwko abonamentowi