"Super Express": - Kongres PiS dał tej partii same powody do zadowolenia, czy powinni się czymś zaniepokoić?
Prof. Rafał Chwedoruk: - Sygnałów alarmowych nie było. Może oprócz wspomnienia przez prezesa Kaczyńskiego o zagrożeniach towarzyszących władzy, czyli niewłaściwych ludziach na stanowiskach. Oczekiwano kongresu, który wskaże kierunek, jakieś wielkie hasła. Tymczasem był to taki kongres podsumowania. I nostalgiczny...
- Kazia Marcinkiewicza nie wspominano...
- Nie, ale Jarosław Kaczyński nawiązywał nawet do czasów PC. PiS rządził jako partia epizodycznie, przez półtora roku. I działacze tej partii, mając za sobą wiele przegranych kampanii, czuli się opozycją podwójnie.
- To znaczy?
- Z jednej strony normalną opozycją, a z drugiej taką, której większość mediów odmawia prawa do pełnoprawnego uczestnictwa w życiu publicznym. I ten kongres to był taki sygnał: warto było, zobaczcie, gdzie doszliśmy! Taki kongres "chwilo trwaj". Jeżeli Jarosław Kaczyński mówi o jakichś kompletnych szczegółach, tym mitycznym geodecie, to jest sygnał: jest dobrze. Samo to, że pozwolił sobie na żarty, wskazuje, że poczucie sukcesu jest tam duże.
- Premier Beata Szydło nie przemówiła...
- Jeżeli ktoś pamięta polską prawicę lat 90., to istnienie dzisiejszego PiS zakrawa i tak na fenomen. Warunkiem jest jednak, że każdy lider, którego popularność staje się duża, nie może przekroczyć pewnego balansu między własną pozycją a pozycją partii. Rząd ma się dobrze, jest chroniony przez PiS. Jest więc dbałość o to, żeby żaden z fundamentów nie wyrósł ponad pozostałe. Z marketingowej perspektywy chcieli chyba też uniknąć wrażenia, że prezes PiS poucza panią premier...
- Ministrów pouczał.
- Tak, ale jednak ministrów. I mam wrażenie, że np. ministra Adamczyka na wyrost. Nie można porównać programu 500 plus, który jest systemowo prostszy, z projektem budownictwa mieszkaniowego, który jest siłą rzeczy wielkim problemem.
- Dlaczego?
- Jest silny przeciwnik - lobby deweloperskie. Mamy ruinę w budownictwie spółdzielczym i komunalnym, szorstkie kontakty rządu z samorządami. Takie inicjatywy w Szwecji czy Austrii trwały jednak wiele lat.
- Skąd niezadowolenie?
- Mam wrażenie, że to jest jeden z elementów obowiązkowego dyscyplinowania ministrów. To jest coś, co wciąż może się jednak rozwinąć w kolejny mit wyborczy po 500 plus.
- W cieniu kongresu PiS odbyło się posiedzenie Rady Krajowej Platformy. Naprawdę nawoływaniem do niepłacenia abonamentu albo likwidacją IPN czy CBA można odsunąć PiS od władzy?
- Platforma rządziła 8 lat, w bardzo spektakularny sposób straciła władzę. I trudno po nich oczekiwać, że wykrzeszą z siebie płomienne przemówienia i nowe wizje. Nikt by w to nie uwierzył.
- Tacy są wypaleni?
- Też, ale to głębszy problem. Cały neoliberalny kościec, na którym budowano PO, przeżywa kryzys. Wszędzie na świecie. PO ma nad sobą podwójny pręgierz. Z jednej strony PiS i obrady obu komisji (ds. reprywatyzacji i Amber Gold), które okazały się już pierwszego dnia bardziej owocne, niż przypuszczano. Z drugiej pozostałe ugrupowania i wewnętrzny podział w PO.
- To znaczy?
- Liderzy PO wiedzą, że duża część opozycji, ale nawet ich polityków najchętniej dokonałaby wielkiego przegrupowania, pozbywając się obecnego kierownictwa, a może i logo partii. W tej sytuacji i z tymi możliwościami PO nie stać naprawdę na nic więcej niż to, co pokazała. Powinna jednak wyartykułować miejsca, w których będzie szukała sporu z rządzącym PiS. Na razie wiadomo, że to polityka zagraniczna.
- Takim elementem polityki zagranicznej, bo jednak w naszym przypadku nie wewnętrznej, są uchodźcy. W tej kwestii Grzegorz Schetyna wydaje się zmieniać zdanie co kilka dni.
- Ta zmiana zdania i rozmywanie stanowiska to świadomy wybór. Co byłoby, gdyby Schetyna zajął w tej kwestii wyraźne stanowisko? Na przykład powiedział, że przyjmuje uchodźców, tak jak chcą nasi niemieccy partnerzy i Komisja Europejska?
- Pochwaliłaby go "Wyborcza".
- O tak, te liberalne elity byłyby wniebowzięte, ale to odbierałoby PO możliwości nawiązania walki wyborczej z PiS na poziomie mniejszych miejscowości. Skazywaliby się na to, że kolejne wybory zagroziłyby istnieniu PO.
- A gdyby powiedział: jesteśmy przeciwko przyjęciu uchodźców?
- Jemu nawet wypsnęło się to przed kamerą. I byłaby ofensywa liberalnych publicystów, którzy oskarżaliby PO o to, że jest drugim PiS. Stąd to balansowanie: przyjmijmy, ale tylko kobiety z dziećmi, a nie mężczyzn itd. Jednoznaczność oznaczałaby marginalizację.
- Opozycja jest na razie bez szans z PiS?
- Całej opozycji na razie na więcej, niż pokazują, nie stać. Polacy są podzieleni, a po stronie opozycji jest mniejszość. Nieźle wykształcona, zamożniejsza i aktywna, ale tylko mniejszość. PO chce skupić wyborców tym, żeby - cytując Agnieszkę Holland: "Było tak, jak było". A to czyni niemożliwym zbliżenie do PO nowych wyborców. A to czyni niemożliwym wyniki rzędu 40 proc.
- Platforma mówi: żeby było, jak było, ale trochę też tak, jak jest za PiS. Na przykład 500 plus już popierają.
- Tak, ale ze względu na 8 lat rządów dla istotnej grupy wyborców to mało wiarygodne. PO jest skazana na trwanie i czekanie na strategiczne błędy PiS.
- Czyli?
- Takie jak np. słynna porażka w UE w głosowaniu w sprawie Tuska - 27:1. Wtedy można było to wygrać i na kolejne takie rzeczy muszą czekać. W obecnej kondycji nic innego im nie zostało.
Zobacz: Prezydent Warszawy lisim ogonem zamiata aferę pod dywan