- Andrzej Byrt, były ambasador Polski w Niemczech i Francji, kategorycznie odrzuca tezę o rzekomym zagrożeniu ze strony tych państw, nazywając ją "objawem choroby umysłowej" i narzędziem mobilizacji elektoratu, który "nie za bardzo myśli".
- Byrt podkreśla, że Unia Europejska, której filarami są Niemcy i Francja, powstała właśnie po to, by wykluczyć wojny między państwami członkowskimi, co wyklucza scenariusz "zabrania państwa".
- Ambasador przestrzega przed ignorowaniem populistycznej retoryki, porównując ją do początkowych, niedocenianych bredni Hitlera w "Mein Kampf" czy Putina o rozpadzie ZSRR, które z czasem stały się realną polityką.
- Byrt ocenia, że postawa Węgier wobec Rosji to wynik "przekupstwa politycznego" i sprzeciwia się retoryce ministra Przydacza wobec Ukrainy, wskazując na brak woli rozmowy i "ego" po polskiej stronie
Jak Andrzej Byrt ocenia słowa Jarosława Kaczyńskiego?
Wypowiedź prezesa Prawa i Sprawiedliwości z weekendowej konwencji programowej, w której ostrzegał przed Niemcami i Francuzami, spotkała się z ostrą reakcją doświadczonego dyplomaty. Andrzej Byrt, gość programu "Express Biedrzyckiej", zapytany o interpretację tych słów, nie wahał się użyć mocnych określeń. Jego zdaniem tezy o chęci "zabrania państwa" przez zachodnich sojuszników są całkowicie oderwane od rzeczywistości.
"Jako objaw pewnej kolejnego etapu pewnej choroby zapewne umysłowej, która sprawia, że autor tych słów w ten sposób się wypowiada. (...) No to są brednie" – stwierdził kategorycznie Byrt. W ostrej ocenie wygłoszonej w programie "Express Biedrzyckiej", Andrzej Byrt, były ambasador w Berlinie i Paryżu, nie pozostawił suchej nitki na słowach prezesa PiS. Jego zdaniem tego typu narracja jest nie tylko fałszywa, ale świadczy o głębokim niezrozumieniu współczesnego świata przez jej autora. "To jest wizja świata człowieka, który świata nie zna, nie widział" – dodał, nazywając tezy prezesa PiS "obowianami" i "chorobą umysłową wykorzystywaną dla politycznych działań".
Jaki jest polityczny cel straszenia Niemcami i Francją?
Według byłego ambasadora, za antyniemiecką i antyfrancuską retoryką kryje się cyniczna gra polityczna. W jego opinii, w obliczu zbliżających się wyborów, Jarosław Kaczyński sięga po sprawdzoną metodę mobilizacji swojego elektoratu poprzez kreowanie poczucia zagrożenia. Jak tłumaczył, jest to próba "przytulenia do siebie" wyborców i "obudzenia strachów".
"Wiadomo, że w motywacjach ludzkich najbardziej mobilizuje zagrożenie. Więc jeśli zapowiemy komuś, kto jest dostatecznie nieostropny, żeby tym słowom dać wiarę, no to on będzie wierzył, że skoro mamy być najechani, to pod kim może się schować? No pod partią, którą reprezentuje pan prezes" – analizował mechanizm działania Andrzej Byrt w programie Biedrzyckiej.
Zdaniem dyplomaty, celem jest konsolidacja elektoratu, który uwierzy, że jedynym schronieniem przed rzekomym najazdem jest partia reprezentowana przez prezesa. To świadome działanie obliczone na zjednoczenie zwolenników wokół lidera, który jako jedyny rzekomo dostrzega niebezpieczeństwo.
Czy Niemcy i Francja mogą nam "zabrać państwo"?
Andrzej Byrt jednoznacznie odrzuca tezę o możliwości "zabrania państwa" przez sojuszników z Unii Europejskiej. Podkreśla, że jest to scenariusz absurdalny, który nie ma żadnego umocowania w realiach politycznych i prawnych.
"Państwa nie można zabrać. Państwu można najechać, państwu można w różny sposób zaszkodzić, ale tego na pewno nie chcą i na pewno nie robią ani Francuzi, ani Niemcy" – wyjaśniał w Expresie Biedrzyckiej.
Dyplomata zwrócił uwagę na fundamentalny fakt, który zdaje się umykać w tej narracji: Unia Europejska powstała właśnie po to, by zapobiegać konfliktom między jej członkami, a jej ojcami założycielami były właśnie Francja i Niemcy. Były ambasador podkreśla, że realne zagrożenie ze strony Niemiec nie istnieje, a Unia Europejska została stworzona właśnie po to, by wykluczyć konflikty, a nie je generować.
Jak przypomniał, te dwa państwa "tłukły się regularnie od drugiej połowy XIX wieku aż do zakończenia II wojny światowej" i to one "dokonały tego wielkiego przełomu", budując konstrukcję polityczną, która miała na zawsze wykluczyć wojnę w Europie.
Czy słowa mogą przerodzić się w realne działania?
Mimo że Andrzej Byrt uważa obecną retorykę za absurdalną, ostrzega przed jej lekceważeniem. Jego zdaniem historia dostarcza niepokojących przykładów, gdy słowa, początkowo traktowane jako fanaberie, stawały się podstawą realnych, tragicznych w skutkach działań politycznych. Przywołał przykład Adolfa Hitlera i jego "Mein Kampf" oraz słów Władimira Putina o rozpadzie ZSRR jako "największej geopolitycznej katastrofie XX wieku".
"Potraktowano to jako fanaberię, a on to z opóźnieniem, ale zaczął realizować. Więc niewykluczone, że i tu mamy u podłoża wystąpień pana prezesa zamiar taki, że gdyby się okoliczności sprzyjające pojawiły, to byśmy z tymi dwoma państwami [Niemcami i Francją] mogli narobić im bałaganu" – przestrzegał były ambasador. Wskazuje to na ryzyko, że antyeuropejska i antyniemiecka narracja, jeśli zdobędzie polityczną moc sprawczą, może przełożyć się na realne działania szkodliwe dla pozycji Polski na arenie międzynarodowej.
Polecany artykuł: