"Super Express": - Nie milkną echa podróży ministrów Błaszczaka i Waszczykowskiego do Londynu, która miała być formą wywarcia presji na brytyjski rząd, by ten zajął się problemem agresji wobec Polaków mieszkających na Wyspach. Wiele komentarzy pokpiwa sobie z tej eskapady. Rzeczywiście było kabaretowo?
Prof. Piotr Wawrzyk: - Nie patrzyłbym na to w tych kategoriach. Podróż obu ministrów to pokazanie, że rzeczywiście rząd dba o Polaków mieszkających za granicą. Że kiedy dzieje się im coś złego, rządzący są w stanie szybko się zmobilizować do działania na wysokim szczeblu. Z tego punktu widzenia będzie to przez Polaków dobrze odebrane, bo wpisuje się w narrację ekipy rządowej, że bezpieczeństwo naszych rodaków, gdziekolwiek mieszkają, liczy się dla niej przede wszystkim.
- Ale czy poza zwykłym działaniem PR-owskim może to przynieść jakieś konkretne skutki w postaci większego bezpieczeństwa Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii?
- Pamiętajmy, że mówimy o wizycie w państwie o ugruntowanym ustroju demokratycznym, państwie, w którym do przejawów agresji dochodzi wobec różnych grup etnicznych. Niemniej, Brytyjczycy raczej nie spodziewali się takiej nagonki na Polaków i dla rządu brytyjskiego wizyta na tak wysokim szczeblu oznacza, że muszą przywiązywać większą wagę do tego, żeby, po pierwsze, ostatnie sprawy wyjaśnić, a po drugie, by zrobić coś, by do podobnych aktów przemocy wobec Polaków nie dochodziło. Jakkolwiek by patrzeć, to nasze kraje są bliskimi sojusznikami.
- I ta wizyta może być odpowiednim wstrząsem dla rządzących w Wielkiej Brytanii?
- Przede wszystkim ze strony Polski musi iść zdecydowane żądanie, by z tym walczyć, a nie jak do tej pory, traktować to jako odosobnione przypadki, które zdarzają się wobec różnych narodowości. Skoro bowiem bliski, a może nawet najbliższy sojusznik Wielkiej Brytanii w Europie tak reaguje, to znaczy, że coś jest na rzeczy i trzeba się zmobilizować. Można założyć, że wcześniej nie mieli do czynienia z tak ostrą reakcją, z tak dużej rangi wizytami przy tego rodzaju wydarzeniach.
- Adrian Zandberg z partii Razem stwierdził, że "taki styl prowadzenia polityki międzynarodowej charakteryzuje raczej kraje postkolonialne, których ministrowie upominają się za granicą o godność". Ma rację?
- Jest odwrotnie - że to my pojechaliśmy usłyszeć od Brytyjczyków, że będą teraz starali się zapewnić bezpieczeństwo naszym obywatelom. Inaczej mówiąc, to my od nich czegoś wymagamy, a nie o czymś ich informujemy. To nie jest relacja postkolonialna. Jeśli już, to mówiąc żartobliwie, to Polska występuje w tej sprawie w roli metropolii, a Wielka Brytania w roli kolonii.
Zobacz: Łukasz Adamski o "Smoleńsku": Film jest niezły, ale ma kilka ułomności