Prof. Michele Kimball: Gwiazdor skarżący się na media budzi zażenowanie

2010-04-09 3:00

W debacie "Super Expressu" o granicach wolności mediów dziś głos prof. Michele Kimball, wykładowcy prawa i dziennikarstwa na kilku amerykańskich uczelniach

"Super Express": - Prowadzimy na naszych łamach debatę na temat granic wolności mediów, np. czy wolno publikować zdjęcia robione osobom publicznym w miejscach publicznych. Jak to wygląda w Stanach?

Prof. Michele Kimball: - W przypadku zdjęć to w ogóle nie jest temat do rozważań. W USA obowiązuje klarowna zasada, że ludzie nie mogą spodziewać się prywatności w miejscach publicznych. Dzięki czytelności tego prawa nie ma tu pola do dywagacji, czy coś naruszyło tę prywatność czy nie. Nie trzeba też zdawać się na widzimisię sędziego, który przecież jest człowiekiem i może odczuwać sympatię do danej gwiazdy bądź dziennikarza.

Przeczytaj koniecznie: Marcin Meller: Wypracujmy kompromis z celebrytami

- Nie ma takich procesów ze strony gwiazd mediów bądź aktorów?

- Skarga do sądu o publikowanie fotografii robionej w miejscu publicznym jest nie do pomyślenia. Owszem, zdarzają się skargi, ale dotyczące np. sądów. Sądy są specyficznym, szczególnym miejscem, skąd media nie mogą przekazywać zdjęć bez specjalnej zgody. Stąd charakterystyczne rysunki robione na rozprawach. Inny przypadek zakazu publikowania zdjęć bądź informacji z miejsc publicznych jest niemal niemożliwy.

- Mówi pani "niemal". Czy chodzi np. o protesty gubernatora Kalifornii Arnolda Schwarzeneggera? Wiem, że próbował ograniczyć możliwości mediów, pojawiały się jakieś procesy…

- Tak, ale nie mieszajmy tu dwóch różnych spraw. W Kalifornii, stanie dość specyficznym, gwiazdy czują się nieco pewniej. Celebrytów jest tam więcej niż gdzie indziej. Znacznie częściej protestują przeciwko zachowaniom mediów. Ale wyraźnie zaznaczmy - żadna z gwiazd nie wytacza procesu o pogwałcenie prawa do prywatności w miejscu publicznym. Procesy dotyczą innych rejonów prawa, np. naruszenia nietykalności, zagrożenia życia, molestowania.

- Czyli?

- Przypadków, gdy fotoreporterzy zajadą drogę samochodem, narażając czyjeś życie bądź zdrowie. Albo gdy ktoś idzie po chodniku i reporter zabiegnie mu drogę, nie pozwalając przejść. Te prawa dotyczą jednak wszystkich obywateli w równym stopniu. Nikt nie pozwie jednak za zdjęcie zrobione danej gwieździe na ulicy, na basenie czy na zakupach. Sąd nie widziałby powodu do zajęcia się taką sprawą. Amerykańskie prawo - w przypadku miejsc publicznych - nie rozróżnia osób publicznych od osób prywatnych. Gdzie bowiem miałaby przebiegać ta granica? Musiałoby to być nieprecyzyjne. Prawnicy nie zajmują się więc statusem tej osoby, ale miejscem, w którym zrobiono zdjęcie. Miejsce prywatne - jest podstawa do procesu. Miejsce publiczne - nie ma mowy.

Czytaj dalej >>>


- W Polsce na publikowanie zdjęć z miejsc publicznych skarżą się piosenkarze, a nawet znane gwiazdy dziennikarstwa.

- To może dziwić. W USA gwiazdy zdają sobie sprawę, że starając się o sławę, pozycję i pieniądze muszą za ten sukces zapłacić. Właśnie oddając spokój, jakim cieszy się zwykły obywatel. Gwiazdor skarżący się, że dziennikarze publikują jego zdjęcia z basenu, że obserwują go na spacerze, nie wzbudza litości, ale zażenowanie. Chciałeś mieć święty spokój, mogłeś zostać drobnym sklepikarzem, a nie gwiazdą czy politykiem. Czego się spodziewałeś? Społeczeństwo będzie chciało cię oglądać, a nawet oceniać. Często w sposób, który wyda ci się krzywdzący.

Patrz też: Wiesław Johann: Jawność życia publicznego ma priorytet nad prywatnością

- Polskie sądy często przychylają się do ich opinii. I uważają, że nawet gwiazdor ma prawo do prywatności w miejscach publicznych. Do publikacji wymagana byłaby zgoda takiej osoby…

- Gdyby taki wyrok zapadł w USA, byłby szokujący. Zakończyłoby się to olbrzymim skandalem i masowym protestem dziennikarzy. Gdyby sąd uznał, że na publikację zdjęcia z miejsca publicznego osoba fotografowana musi wyrazić zgodę, oznaczałoby to, że ma problem ze zrozumieniem tego, czym są media i jaka jest ich rola. To gdybanie, gdyż werdykt sądu oparty na tej logice nie miałby prawa się pojawić.

- W debacie "Super Expressu" pojawiła się opinia, że sędziowie należąc do elit, tak jak politycy czy gwiazdy mediów, wydając wyrok, przeciągają dziennikarzy na swoją stronę. Dają sygnał: wiecie coś, ale nie mówcie, po co ludziom ta wiedza.

- To może być problem. W Stanach pojawiał się kilkadziesiąt lat temu. Współczesne dziennikarstwo jest jednak znacznie bardziej sceptyczne - zarówno wobec polityków, jak i gwiazd, - niż choćby w latach 50. Podważanie oficjalnego wizerunku władz bądź gwiazd jest naturalne. Znane postaci są dla ludzi autorytetami, a autorytety powinny być sprawdzane. I dziennikarze pełnią właśnie tę rolę.

Prof. Michele Kimball

Ekspert ds. prawa i mediów, wykładowca uniwersytetów: Florida, South Alabama i Washington