"Super Express": - Według sondażu dla "Newsweeka" 65 proc. Polaków opowiada się za prawem mediów do ujawniania wizerunku osób publicznych w miejscach publicznych. Co pan na to?
Marcin Meller: - Wynik sondażu mnie nie dziwi. Większość z nas lubi podglądać - tak było, jest i będzie. Kiedyś przez dziurkę od klucza, przez uchylone okno, zza rogu ulicy, a dziś w mediach. Ja również czasem z czystej ciekawości wchodzę na portale plotkarskie, żeby zobaczyć "co się dzieje".
- Na Zachodzie, inaczej niż w Polsce, sądy nie ingerują jednak w te sprawy.
- Nie wszędzie prawo medialne jest tak liberalne, jak w Anglii. Np. we Francji niemieckie wydawnictwo chciało wprowadzić swój tabloid. Okazało się jednak, że ryzyko ewentualnych procesów z powodu restrykcyjności prawa francuskiego jest tak duże, że pomysł zarzucono.
Patrz też: Sondaż CBOS: Platforma leci na łeb, PiS odrabia straty
W tym samym kraju zrobiono kiedyś zdjęcie byłej żonie Nicolasa Sarkozy'ego na spacerze z psem. Podała medium do sądu i wygrała w trybie błyskawicznym. W uzasadnieniu stwierdzono, że spacer po parku czy ulicy jest jej prywatną sprawą.
- Ale kontrolowanie polityków czy celebrytów jest jedną z głównych funkcji, jaką media pełnią w życiu publicznym.
- To prawda, ale muszą być jakieś granice tego zainteresowania. Nie widzę przeciwwskazań, żeby zrobić zdjęcie osobie publicznej, gdy załatwia potrzebę fizjologiczną w miejscu niedozwolonym lub biega na golasa po Marszałkowskiej. Ale jeśli tenże celebryta na tej samej ulicy je ze swoją rodziną obiad, to czy jest jakiś interes publiczny w pokazywaniu tego? Przecież to jego prywatna sprawa. Innym ludziom nic do tego.
- Ludzie chcą wiedzieć, jak zachowuje się ich ulubiony polityk czy aktor poza mównicą sejmową czy teatrem. To jest właśnie ta ciekawość, o której mówiliśmy.
- Ludzi interesuje bardzo wiele rzeczy i czasem ta ciekawość robi się bardzo niezdrowa. Nie może być tak, że osoby publiczne są własnością ogółu. Celebryci mają prawo do prywatności, nawet jak udzielają wywiadów na prawo i lewo. Czym innym jest obecność osoby publicznej na stadionie bądź na oficjalnym bankiecie, a czym innym opalanie się na plaży czy kolacja w restauracji. Całkowite poluzowanie prawa oznaczałoby, że dana osoba publiczna musiałaby zamknąć się w domu i poruszać w samochodzie z przyciemnianymi szybami. Prawo jest od tego, aby te sprawy regulować, aby ustalić granicę. W którym miejscu - to już rzecz do dyskusji.
- Politykom oczywiście zależy, by pokazywano ich tylko wtedy, gdy jest im to na rękę. Zdaniem medioznawcy prof. Tadeusza Kowalskiego, takie podejście powoduje, że to politycy kontrolują media, a nie odwrotnie. To fikcja, gdyż prawem i obowiązkiem mediów jest pokazywanie prawdziwego życia osoby publicznej.
- Podam kolejny przykład z Francji. Media za życia prezydenta Mitterranda nie upubliczniały informacji o jego nieślubnej córce, choć wszystkim dziennikarzom ten fakt był znany. Dlaczego? Bo to nie miało żadnego związku z tym, czy Mitterrand był dobrym czy złym politykiem. To, że aktor jest znany ze sceny, nie usprawiedliwia tego, by był osaczany poza sceną.
- Tylko że celebryci są znani dzięki zainteresowaniu nimi mediów.
- Zgadza się. Ale obie strony muszą wypracować jakiś kompromis. Kiedyś umówiłem się z Anną Muchą w restauracji, żeby obgadać pewne sprawy. Zaraz potem jakiś samochód stuknął jej samochód i oczywiście od razu zaroiło się od paparazzich. Ania nie miała nic przeciwko. Ale wyobraźmy sobie, że jest zapłakana albo dostaje histerii. Czy wtedy życzyłaby sobie obecności paparazzich? Czy media, a więc i publiczność mają prawo oglądać ją w takim stanie? Powinniśmy się przynajmniej zastanowić.