"Super Express": - Raport komisji ministra Millera nie wszystkim przypadł do gustu. PiS twierdzi nawet, że to nie raport, a opracowanie.
Prof. Marek Żylicz: - Nie chciałbym się wypowiadać o politycznym odbiorze raportu, bo mamy do czynienia z czymś, co w terminologii kibolskiej nazywa się ustawką, czyli bójką na pięści i siekiery. Natomiast komisji udało się wypełnić podstawowe zadania, jakie przed nią postawiono - ustalenie możliwie jak najdokładniejszych przyczyn i okoliczności katastrofy i sformułowanie zaleceń, dzięki którym uda się uniknąć podobnych katastrof w przyszłości.
- Zdaniem niektórych zabrakło jednak wskazania winnych.
- Proszę pamiętać, że komisja lotnicza nie jest od wskazywania winnych. Ma jedynie przedstawiać to, jak doszło do katastrofy. Moim zdaniem podstawowe zadania zostały przez komisję wykonane w takim zakresie, w jakim było to możliwe.
- I ten zakres budzi zastrzeżenia. Nie za dużo w tym raporcie luk?
- Zwróćmy uwagę, że możliwości komisji były dosyć ograniczone. Przede wszystkim był szalony nacisk ze strony polityków i mediów na termin publikacji raportu. Musiało się to odbić w jakimś stopniu na wynikach. Jeśli chcieć je jak najpełniej opracować i przedstawić, potrzeba by znacznie więcej czasu.
- Warto było z tym raportem poczekać?
- Z punktu widzenia jakości wyników pracy komisji oczywiście warto było poczekać. W świecie badania tak wielowątkowej katastrofy, na którą złożyło się tak wiele różnych przyczyn i okoliczności, trwają znacznie dłużej. Z kwestią czasu wiąże się inna sprawa. Mianowicie prace komisji zależały w dużej mierze od ustaleń rosyjskich specjalistów, którzy z czasem dość opornie zaczęli przekazywać nam swoje dokumenty. Nadal jednak załącznik 13 zobowiązuje Rosjan do przekazywania nam potrzebnych materiałów. Można było na nie poczekać, bo nie zostało ich tak dużo.
- Pojawiają się też wątpliwości, że komisja nie zawsze opierała się twardych dowodach, ale na hipotezach. Tak było w przypadku stwierdzenia, czy piloci wcisnęli przycisk "uchod", czy nie. Nie podważa to rzetelności raportu?
- Absolutnie nie. Hipoteza została w tej sprawie postawiona i poprzez eksperymenty uznano tę zawartą w raporcie za najbardziej prawdopodobną. Najważniejsze jest jednak to, że załoga nie potrafiła w odpowiednim momencie podnieść samolotu. Fragmenty dotyczące przycisku świadczą tylko o tym, w jakim zakresie wynikało to z nieznajomości instrukcji posługiwania się tym mechanizmem, a w jakim z nieużycia go. Są to jednak sprawy drugorzędne, gdyż widać, że załoga przede wszystkim źle odczytała wskaźniki wysokości.
- Z różnych stron słychać też głosy, że komisja była trochę sędzią we własnej sprawie. Chodzi głównie o oficerów związanych z lotnictwem wojskowym czy nawet z 36. Pułkiem.
- Była to dosyć delikatna sprawa. Rzeczywiście część członków komisji z lotnictwa wojskowego można by uznać za osoby stronnicze. Jednak to nie oni decydowali o ostatecznym kształcie raportu. Decydowało dużo szersze gremium ekspertów, także z lotnictwa cywilnego. Ponadto pracom komisji przewodniczył cywilny minister, którego resort nie był zaangażowany w organizację samego lotu. Nie ma więc podstaw do kwestionowania obiektywizmu komisji.
Prof. Marek Żylicz
Ekspert prawa międzynarodowego. Członek komisji Millera