"SE": - Jednym z najpilniejszych problemów, z którym musi zmierzyć się minister zdrowia, są kolejki. Podobno nie można ich skrócić bez dużych pieniędzy. NFZ dosypał w ubiegłym roku szpitalom na dodatkowe operacje zaćmy ok. 120 mln zł. Czy to coś zmieniło?
Prof. Marek Rękas: - NFZ dołożył pieniędzy, ale część z nich nie została wykorzystana, bo dyrektorzy szpitali różnie do tego podeszli. W moim szpitalu wykonaliśmy 600 dodatkowych operacji, ale w innych zrobiono ich zaledwie kilkanaście, a niektórzy w ogóle nie chcieli dodatkowych środków i wróciły one do NFZ. W efekcie kolejki trochę się skróciły, ale nadal czeka w nich około pół miliona pacjentów. To średnio dwa lata czekania na zabieg, choć w dobrych ośrodkach, które mają mały kontrakt, może to trwać nawet kilka lat.
- Czyli pieniądze to nie wszystko?
- Trzeba zmienić organizację pracy w oddziałach okulistycznych. Wszędzie na świecie zaćmę leczy się w trybie jednodniowym. Pacjent po zabiegu zostaje w szpitalu na trzy godziny, jest wypisywany do domu, a następnie zgłasza się do szpitala na wizytę kontrolną. W Polsce jest trzymany na oddziale przez kilka dni, bo za trzy doby NFZ płaci więcej, a więc opłaca się leczyć pacjenta dłużej. Gdyby jednak został wypisany do domu wcześniej, zwolniłby miejsce dla następnej osoby. Ja zmierzam do tego, żeby zmienić organizację w oddziałach okulistycznych na bardziej europejską. Zaćma powinna być leczona w procedurze jednodniowej lub ambulatoryjnej. Nie stać nas na to, żeby trzymać pacjentów przez kilka dni na oddziale. Oczywiście dodatkowe pieniądze są potrzebne, bo one szybciej wymuszą zmiany. Operowanie zaćmy w trybie jednodniowym oznacza więcej zabiegów i więcej pracy dla lekarzy. Trzeba im za to porządnie zapłacić.
- O ile mogą się skrócić kolejki do operacji zaćmy, gdy zmieni się organizacja pracy oddziałów okulistycznych?
- W Polsce jest 680 chirurgów operujących zaćmę. Szacuję, że w trybie jednodniowym są w stanie wykonać 470 tys. zabiegów rocznie. W ten sposób kolejki skróciłyby się do pół roku, a szpitale zaczęłyby konkurować o pacjentów. Teraz martwimy się tylko kolejkami, a pacjent nie jest ważny, bo i tak musi czekać. Gdyby terminy zabiegów były znacznie krótsze, oddziały okulistyczne zaczęłyby rywalizować o chorych, przyciągać ich, oferując im lepsze usługi.
- Na razie jedyną konkurencją są czeskie kliniki, gdzie pacjentom zaćmę operuje się od ręki i to za pieniądze NFZ. Trudno się dziwić, że chętnych nie brakuje...
- Polscy pacjenci mają takie prawo, które stworzyła im unijna dyrektywa. Nie można im tego zabronić, ale trzeba to zjawisko marginalizować. Zabiegi wykonywane za granicą wcale bowiem nie skracają kolejek w Polsce. W ubiegłym roku w Czechach zostało zoperowanych 15 tys. osób, ale tylko 1200 z nich czekało wcześniej w kolejce. Reszta to pacjenci zwerbowani przez okulistów w rejonie albo wręcz w supermarkecie. Niestety, część z tych osób mogła być operowana niepotrzebnie. Rozpoznanie zaćmy nie oznacza, że od razu trzeba ją operować. Zabieg jest potrzebny wtedy, gdy pogorszy się ostrość widzenia. Szacujemy, że także 20 proc. osób, które czekają na zabieg w polskiej kolejce, nie musi być szybko operowanych albo wręcz nie chce się operować.
- Wpisują się do kolejki na zapas?
- Obecnie dominuje takie myślenie. Mam początki zaćmy, ale na wszelki wypadek zapiszę się do kolejki, bo wiadomo, jak jest w Polsce. Będę czekać trzy lata, a potem się zastanowię.
- Ma pan pomysł, jak to zmienić?
- Proponuję wprowadzenie nowego kryterium zapisu do kolejki. Decydująca byłaby ostrość wzroku. Pacjent byłby zapisywany do kolejki, jeśli ostrość jego wzroku wynosi 0,6 czyli 60 proc. lub mniej. To odpowiada mniej więcej jednej linii powyżej połowy tablicy Snellena. Teraz pacjent wpisuje się do kolejki sam i nikt go nie bada. Nie rozmawia z lekarzem, który ma go operować. Lekarz w rejonie diagnozuje zaćmę i mówi "na wszelki wypadek proszę wpisać się do kolejki". Nie ma bezpośredniej rozmowy z lekarzem w ośrodku, gdzie będzie operowany. A to jest ważne, bo to ten specjalista może ocenić, czy pacjent już kwalifikuje się do operacji, czy może poczekać.
- Ale to oznacza, że część pacjentów z ostrością wyższą niż 0,6 wypadłaby z kolejki. Kolejka rzeczywiście się wtedy skróci, ale czy nie kosztem pacjentów?
- Jeżeli niczego nie zrobimy, na zabieg latami będą czekać zarówno ci, którzy potrzebują go pilnie, i ci, którzy mogą poczekać. Na pewno trzeba przewidzieć pewne wyjątki, np. kierowcy komunikacji miejskiej, którzy powinni być operowani, nawet jeśli mają większą ostrość wzroku niż 0,6.
- Kiedy proponowane przez pana zmiany zaczną przynosić efekty ?
- To jest praca na kilka lat, ale efekty w postaci krótszych kolejek będą widoczne za rok do dwóch lat. Warunek jest jeden - potrzebne są te trzy rzeczy łącznie: trzeba wprowadzić kryteria zapisu do kolejki, zmieniać organizację pracy, a także dołożyć pieniędzy.