"Super Express": - Platforma pospiesznie przepchnęła zmiany w OFE. To już przegrany temat?
Prof. Leszek Balcerowicz: - Ludzi, którzy łatwo odpuszczają, jest wielu. Im więcej jest takich, którzy nie rezygnują, tym trudniej przechodzą złe rozwiązania. I to nieprawda, że to sprawa przegrana. Wciąż istnieje np. kwestia podpisu prezydenta, który na mocy art. 126 naszej konstytucji ma "czuwać nad przestrzeganiem konstytucji".
- Jakoś nie wierzę, żeby prezydent Komorowski akurat w tej sprawie sprzeciwił się woli Donalda Tuska.
- To, co pan mówi, jest obraźliwe dla prezydenta bo sprowadza go do roli marionetki dawnego partyjnego kolegi. Przyznam, że razi mnie ta zgaduj-zgadula na temat tego, co prezydent zrobi z jakąś niekonstytucyjną ustawą. Jakbyśmy mieli do czynienia nie z demokracją, lecz z monarchią absolutną, gdzie od kaprysu władcy zależy to, czy ustawę podpisze czy odrzuci. Prezydent w praworządnym kraju to nie jest panisko na tronie. To jest urzędnik, który ma obowiązek stać na straży Konstytucji RP.
- Czyli pan wierzy, że skieruje ustawę o OFE do trybunału.
- Przede wszystkim tej ustawy nie powinien podpisywać, bo budzi ona poważne wątpliwości co do jej konstytucyjności. A następnie, chcąc być zgodnym z konstytucją, powinien ją wysłać do trybunału. Podpisanie i wysłanie ustawy do trybunału umożliwi rządzącym politykom wywłaszczenie 16 mln ludzi z ponad połowy oszczędności emerytalnych, które mają w OFE. Nie możemy się zgodzić na to, aby rządzący traktowali nas jak kiedyś władze w PRL: załatwiali rzeczy po cichu, nie liczyli się z żadnymi konstytucyjnymi regułami i otumaniali ludzi.
- Z tym staniem na straży konstytucji jest tak źle?
- Większość polityków depcze naszą konstytucję. W żadnym normalnym kraju politycy nie przyjmują ustaw niezgodnych z konstytucją, wzruszając ramionami i kłamiąc albo bezczelnie mówiąc, że to nie ich sprawa, tylko Trybunału Konstytucyjnego. Mimo tego wszystkiego, jeden cel został już osiągnięty.
- Jaki?
- Od ponad 2 lat mamy czarną propagandę przeciw OFE, podczas gdy politykom chodzi o oszczędności zgromadzone w OFE po to, aby móc wydać więcej przed wyborami i odłożyć naprawę budżetu. Rząd PO-PSL próbował otumanić Polaków i poniósł porażkę. Ta czarna propaganda nie zadziałała - ostatnie badania CBOS pokazują, że 53 proc. ludzi jest przeciwko zagarnięciu tych środków, a tylko 13 proc. to popiera.
- Tylko czy nie jest tak, że ludzie czują, że im się coś zabiera, więc mówią, że są przeciw, ale zarazem są przekonani, że ani ZUS, ani OFE się nie sprawdzają? Więc w sumie jest im wszystko jedno...
- Nie znam badań na ten temat, znam te o sprzeciwie wobec nacjonalizacji OFE. Propaganda mówiąca o drastycznie niskich emeryturach z OFE jest perfidią. W 2011 r. rząd PO-PSL obciął składkę do OFE z 7 proc. do 2 z kawałkiem, to niby z czego one mają być wysokie?! To, co mnie razi w opiniach wygłaszanych przez polityków PO, PSL, PiS i SLD, to elementarna nieuczciwość. My przedstawiamy zaś argumenty i dowody. Choćby 150 ekonomistów i 60 prawników, którzy podpisali się pod apelem o niepodpisywanie przez prezydenta tej niekonstytucyjnej ustawy.
- Rząd odpowie na to, że 60 prawników można znaleźć także za zmianami w OFE.
- Tyle że na razie rząd przedstawił nie 60 autorytetów prawnych, ale 5 ekspertyz. Z czego jedną napisał prof. Chmaj, który najpierw publicznie stwierdził, że ustawa o zmianach w OFE jest niekonstytucyjna, a później w opłacanej przez Ministerstwo Finansów opinii stwierdził, że jednak jest zgodna z konstytucją. Miażdżącą analizę tych ekspertyz przeprowadził Jerzy Stępień, wybitny prawnik, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. I wie pan, co usłyszał?
- Co?
- Druga ekspert rządu, pani Chojna-Duch, odnosząc się do tej analizy, stwierdziła, że ona jest profesorem, a Jerzy Stępień magistrem. To jest poziom argumentacji ze strony rządowej! Kompromitacja!
- Pański zawód Platformą jest szczególny, bo tworzą ją ludzie panu bliscy.
- Jana Krzysztofa Bieleckiego i Donalda Tuska poznałem w szczególnych okolicznościach i nie mogłem wiedzieć, co w każdym z nich siedzi. Z J.K. Bieleckim w 1991 r. szliśmy tym samym torem. Co do Donalda Tuska, też miałem zawsze wrażenie, że mamy podobne poglądy. W czasach, w których kierowałem Unią Wolności, nie sprawował jednak funkcji wykonawczych.
- Był wicemarszałkiem Senatu.
- Tak, ale kiedy zaczął sprawować istotne funkcje, po pewnym czasie okazało się, że reformy to dla niego za duże ryzyko polityczne (choć parę ich wprowadził). Przez dwa pierwsze lata ich brak można było zrozumieć, bo groziło weto prezydenta Kaczyńskiego. Potem jednak pojawiła się doktryna "ciepłej wody w kranie". Albo powolnego tempa prywatyzacji, by zachować kontrolę w sektorach "strategicznych". Tymczasem taka kontrola daje możliwość rozdawania stanowisk dla partyjnych kolegów, czyli dla partyjnego nepotyzmu. To, co się działo w Platformie na zjeździe na Dolnym Śląsku, pokazało to najlepiej. (...)
- OFE krytykują niemal wszyscy politycy...
- Tą reformę zaproponował najpierw SLD-owski rząd Cimoszewicza z poparciem części opozycji. W 1998 r. jako kontynuację wprowadzał to rząd AWS-UW. I nagle w końcu 2010 r. Donald Tusk przestawił wajchę i uruchomił falę agresji wobec OFE. Nawet Lepper nie używał wobec OFE tak brutalnego i zakłamanego języka, jak panowie Rostowski, Kaczyński czy Miller.
- Czy wytłumaczeniem tej zmiany nie jest właśnie potrzeba przeprowadzenia przez PO czterech kampanii wyborczych z rzędu? Teraz będą mieli nadwyżkę w budżecie...
- Fałszywą nadwyżkę i to tylko przez rok. Potem wróci deficyt.
- Akurat, żeby realnie wydać ją na kiełbasę wyborczą. W kampaniach zamiast OFE będzie klasyczne "straszenie Kaczorem".
- Przeanalizowaliśmy w FOR, jak mają się zmienić wydatki rządu po zagarnięciu pieniędzy z OFE. I jest niestety tak, jak pan sugeruje. Przejęcie oszczędności emerytalnych z OFE ma umożliwić większe wydatki z budżetu Nie wierzę jednak, żeby ludzie dali się na to nabrać. W OFE są konkretne pieniądze. Tego mnóstwo ludzi nie zapomni. Politycy PO-PSL z pomocą PiS i SLD stosowali zbyt dużo brzydkich chwytów, pełnych pogardy dla ludzi, żeby to zapomniano. Teraz wmawiają, że pośpiech był wskazany, bo stałaby się tragedia. (...)
- Z nowym ministrem finansów Mateuszem Szczurkiem wiąże pan jakieś nadzieje? Przyszedł z banku...
- To, że ktoś jest analitykiem bankowym, nie oznacza, że ma kwalifikacje, żeby zajmować się Ministerstwem Finansów. Praca analityków polega na obserwowaniu rozmaitych drgnięć na rynkach finansowych. Z tego nie nabędą żadnej wiedzy na temat tego, jak uzdrawiać finanse publiczne. Nie twierdzę, że minister Szczurek nie jest kompetentny. Po prostu to, czym się ktoś zajmował, nie przesądza, jakim będzie ministrem. I co najważniejsze, oprócz wiedzy liczy się charakter...
- Przyjęcie urzędu na dwa dni przed nominacją mówi o tym, że ma charakter? Czy przeciwnie?
- To jest akurat mało istotne. O wiele więcej mówi sytuacja, w której programem rządu jest brak reform, a on decyduje się w to wejść. Każdy rozsądny człowiek zapytał od razu - jaki jest ten nowy program? I okazuje się, że program nazywa się Elżbieta Bieńkowska (śmiech). Nie krytykuję jej, to miła osoba wypadająca dobrze na tle innych ministrów. Tyle że program rządu nie może opierać się na minister Bieńkowskiej i szmalu z Unii!
- Konferencja premiera Tuska ze słynnym krojeniem tortu w kształcie stosu euro sugerowała, że na tym w ogóle opiera się współczesna Polska.
- Ma pan o tyle rację, że wielu polityków głosi taką mitologię: od nas nic nie zależy, nie ma sensu niczego reformować, wszystko jest OK, a o naszym szczęściu decydują pieniądze z Unii. Nie twierdzę, że tych pieniędzy nie należy brać. Nie należy ich jednak traktować jak panaceum! W czasach, gdy Grecja miała największe dotacje z UE, miała największe problemy gospodarcze. Łatwe pieniądze pozwoliły im na finansowanie fatalnej polityki.
Prof. Leszek Balcerowicz
Były wicepremier i minister finansów, przewodniczący FOR