"Super Express": - Protest frankowiczów w Warszawie zgromadził 5 tysięcy ludzi. To chyba sporo, biorąc pod uwagę, że w Polsce tego typu demonstracje odbywają się rzadko?
Henryk Domański: - Faktycznie w Polsce odsetek ludzi przyznających się do udziału w demonstracjach i protestach publicznych jest niewielki, wynosi około 3 procent. Chociaż trzeba zauważyć, że w ostatnich dziesięciu latach liczba ta nieznacznie, ale jednak wzrasta.
- A jakie są najczęstsze przyczyny protestów ulicznych?
- Ludzie wychodzą na ulicę, gdy czują się upokorzeni, gdy chcą uświadomić innym i władzom, że coś w ich sprawie należy zrobić.
- Do tej pory w Polsce protestowały głównie związki zawodowe, przedstawiciele uboższych warstw społeczeństwa. Teraz zbuntowali się klienci banków, którzy wzięli kredyty we frankach szwajcarskich. Protest klasy średniej w Polsce to chyba coś nowego?
- Byłbym ostrożny z mówieniem o proteście klasy średniej. O proteście takim moglibyśmy mówić, gdybyśmy byli w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy USA. Tam klasa średnia kształtowała się przez lata.
- To z czym mamy do czynienia w Polsce?
- U nas jest to protest ludzi, którzy zainwestowali w coś, mają jakieś pieniądze. Najczęściej są to pracownicy umysłowi i ludzie młodzi, którzy zaciągnęli kredyty na zakup domu czy mieszkania. Faktycznie to nie jest klasa niższa, to nie robotnicy czy bezrobotni, którzy nie uzyskaliby kredytów, bo są dla banku mało wiarygodni. Tu mamy do czynienia z grupą będącą mniej więcej na środku lub nawet bliżej górnej części drabiny społecznej. Mówienie o klasie średniej jest jednak przedwczesne. W Polsce stabilna klasa średnia dopiero się kształtuje.
- Nie zmienia to faktu, że to pierwszy protest młodych, wykształconych, z wielkich ośrodków. A więc ludzi, którzy głosowali najczęściej na Platformę Obywatelską. I do tej pory raczej siedzieli w domach, protestami społecznymi się nie interesowali. Teraz wyszli na ulicę. Czy odbije się to na poparciu dla partii rządzącej?
- Oczywiście, że może się odbić. Pytanie tylko, jak dużej grupy społecznej protest ten dotyczy. Jeśli mamy do czynienia z kategorią 5 czy nawet 10 tysięcy osób, to nie stanowią one grupy, która by rządzącym realnie mogła zaszkodzić.
- W protestach nie uczestniczą jednak wszyscy pokrzywdzeni przez banki. Wielu z nich nie poszło na protest, ale utożsamia się z hasłami demonstrujących. Grupa faktycznie niezadowolonych może być dużo większa niż 5, 10, 15 tysięcy osób.
- Owszem. Należy też jednak pamiętać, że władza nie jest tu bezpośrednim przeciwnikiem, ostrze protestu wymierzone jest w banki, które są od rządu niezależne. Jednak władzy sprawa dotyczy pośrednio. I zawsze tego typu protesty mogą mieć negatywny wpływ na poparcie dla ugrupowania, które rządzi. W tym wypadku Platformy Obywatelskiej. Być może właśnie temu służył ten protest.
- Czemu?
- Wywarciu wpływu na Platformę Obywatelską, żeby coś w sprawie zadłużonych zrobiła. Bo jak nie, protestujący nie będą głosować na PO w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Skuteczność protestu zależy jednak od tego, jaką realną siłą dysponują niezadowoleni klienci banków. W pewnym stopniu tak - mogą zaszkodzić rządzącym. Jednak mimo wszystko wydaje się, że stanowią dużo mniejszą grupę niż np. górnicy.
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Czytaj: Wielki bojkot banków! W taki sposób zadłużeni we frankach chcą walczyć o mniejsze raty