"Super Express": - Fotografia przedstawiająca grupę ludzi stojących nad odkopanymi czaszkami na terenie byłego obozu w Treblince posłużyła Janowi Tomaszowi Grossowi jako inspiracja do opisywania w książce "Złote żniwa" korzyści materialnych, jakie Polacy czerpali z Holokaustu. Czy można wysnuć wniosek, że ci na zdjęciu to tzw. kopacze złota?
Prof. Bogdan Musiał: - Nie ma ku temu żadnych przesłanek. Bardziej prawdopodobne jest, że są to ludzie, którzy podjęli się porządkowania grobów.
- Neguje pan możliwość występowania procederu grabienia zwłok?
- Na pewno jest wśród Polaków jakiś procent ludzi podłych. Ale te praktyki po wojnie odbywały się w całej Europie Wschodniej. Taka mentalność jest cechą uniwersalną, spotykaną zawsze i wszędzie, a nie cechą narodową. Potwierdzenia tej tezy nie trzeba szukać daleko - w Smoleńsku zwłoki ofiar tupolewa były rabowane zaraz po katastrofie z 10 kwietnia.
Przeczytaj koniecznie: Sławomir Jastrzębowski: Good night Gross
- W pierwszej wersji książki Gross napisał, że w czasie wojny Polacy zamordowali kilkaset tysięcy Żydów, potem zredukował tę liczbę do kilkudziesięciu tysięcy.
- Również te "kilkadziesiąt tysięcy" to konfabulacja. Autor nie wyjaśnił, skąd wziął te liczby, bo takie badania nie istnieją. Możemy tylko przypuszczać, że zamordowanych zostało kilka tysięcy Żydów przez Polaków - bandytów. Ale z ich rąk zginęło też tyle samo albo i więcej Polaków.
- Jaki jest pana stosunek do twórczości J.T. Grossa?
- To nie są prace naukowe. Historyka, politologa, socjologa czy publicystę zobowiązują pewne standardy pracy. Gross to propagandysta, który oczernia i pisze pamflety. Do czasów "Upiornej dekady" miał opinię rzetelnego historyka, potem pisał wyłącznie pod tezę. Nie doczekał się jednak sukcesu za granicą, a tylko wśród wąskiego grona polskich naukowców. Przeszedł drogę od rzetelnej pracy naukowej do komercji i podgrzewania antypolskich uprzedzeń za granicą. Głównie w USA i w Niemczech. Zresztą w Niemczech książka "Sąsiedzi" okazała się klapą finansową i bardzo prestiżowe wydawnictwo odstąpiło od publikowania kolejnych prac Grossa. Niestety, i my jesteśmy temu winni - nie publikujemy po angielsku prac z tego zakresu tematycznego.
- Czy widzi pan jakieś pozytywne elementy w jego pisarstwie?
- Żadnych. Uważam też, że nie powinniśmy zawracać sobie głowy jego twórczością. Przecież krytykując Grossa i krzycząc, że szkodzi polskiemu wizerunkowi, sami strzelamy sobie w stopę. Za granicą myślą: "Aha, to dlatego go krytykujecie, bo coś ukrywacie!". Prawdy nie trzeba się bać - nawet jak jest niewygodna - tylko że Gross ją wypacza. Nie traktujmy go poważnie.
- Z drugiej strony, niezależnie od popełnianych błędów warsztatowych Gross swoją twórczością zwrócił uwagę na zjawisko polskiego antysemityzmu. O tym się nie mówi w głównym nurcie naszej historiografii.
- Przepraszam bardzo, ale ja słyszę debaty o polskim antysemityzmie już od dwudziestu lat. Raz rzetelne, raz kłamliwe. Do tych ostatnich należy choćby głośny artykuł Michała Cichego z 1994 r. w "Gazecie Wyborczej" o mordach dokonywanych na Żydach przez powstańców warszawskich. Dodam, że w Polsce mamy też historyków o zupełnie innym podejściu - nazwijmy je martyrologiczno-heroizującym. Oba nurty są do siebie podobne i żywią się sobą. Dyskusja się skrajnie polaryzuje. Rzetelnych badaczy, którzy nie bawią się w martyrologię czy oczernianie, jest niewielu.
- Kim są ci rzetelni badacze?
- To historycy, a nie prokuratorzy. Próbują zrozumieć opisywane wydarzenia, ich wieloaspektowość. W tym przypadku - ówczesną sytuację powojenną, gdy ludność w Polsce w skutek wieloletniej okupacji niemiecko-sowieckiej była zdemoralizowana i spauperyzowana. Ani u Grossa, ani w tamtych "martyrologicznych" pracach niczego takiego nie widzę. Gross już z góry wszystko wie. Zresztą sam powiedział, że przy pisaniu "Sąsiadów" doznał objawienia i nagle wszystko zrozumiał. Poszedł do archiwum i wybrał źródła, które mu pasowały do tego objawienia, a resztę pominął lub wypaczył.
Prof. Bogdan Musiał
Niemiecki historyk, wykładowca UKSW