Sławomir Jastrzębowski: Good night Gross

2011-03-15 3:00

Jest rok 2021. Sędziwy, ale wciąż pełen wigoru pisarz Janusz Głowacki rozmawia z dwoma znanymi i wpływowymi producentami (to, że to geje jest bez znaczenia). W niezobowiązującej pogawędce zdradza, że zamierza napisać książkę o Tomaszu Grossie. Znający biznes cynicy geje wzruszają ramionami, wieszcząc przedsięwzięciu klapę. "Na nas nie licz, nie mamy pewności, czy poza nami ktoś o Grossie jeszcze pamięta" - kiwają zgodnie wypielęgnowanymi głowami...

Książka Głowackiego "Good night Dżerzi" zaczyna się bardzo podobnie, ale nie chodzi w niej o Grossa. To solidna, nostalgiczna literatura z przepięknie prostą fabułą. Otóż "Głowa" wpadł na pomysł napisania literackiej monografii o Kosińskim. A Kosiński w Nowym Jorku to był ktoś przez bardzo duże "K".

Wdarł się na literacki szczyt szczytów nie dlatego, że napisał "Malowanego ptaka", ale dlatego, że wyprowadził wszystkich w pole. Okłamał samego Elie Wiesela, żydowskiego pisarza i dziennikarza, że okrucieństwa powieści to jego wojenne przeżycia z dzieciństwa w Polsce. Wiesel, znany u nas między innymi z wypowiedzi: "Jeśli chodzi o Polaków... Nie jest to zwykły przypadek, że obozy największej zagłady powstały u nich, w Polsce, a nie gdzie indziej", kiedy dowiedział się, że to książka napisana rzekomo na podstawie faktów, podarł starą recenzję "Malowanego ptaka" i napisał nową - entuzjastyczną.

I tak Kosiński został literackim bożkiem. Był nim parę dobrych sezonów, aż do czasu, kiedy kilku dziennikarzy skrupulatnie zdemaskowało jego oszustwo, rzekomo prześladowanego w Polsce żydowskiego dziecka, a przy okazji kilka innych niszczących jego reputację faktów. Skoro nie był prześladowany przez Polaków, musiał spaść z panteonu.

Okazało się wówczas, że jego książki są całkowicie nieważne, całkowicie pozbawione znaczenia. Ten proces samozawstydzania hochsztaplerem Kosińskim zaszedł tak daleko, że dziś w księgarniach i bibliotekach Nowego Jorku (co opisuje Głowacki) nie ma jego książek, a poza tym dziś mało kto wie, kto to jest ten Kosiński.

Oczywiście Tomaszowi Grossowi nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzuca kłamstwa. Ale jego wydane u nas właśnie "Złote żniwa" przez poważnych historyków już teraz są co najmniej lekceważone. Ewidentna tendencyjność przedstawiania faktów w stosunkach polsko-żydowskich może być i jest przychylnie postrzegana przez niektóre środowiska także w Polsce. Znane wydarzenia zebrane wybiórczo w jedną całość mają pokazać Polskę i Polaków w wykrzywionym zwierciadle.

Z tego powodu twórczość Grossa jest na samym wstępie bez znaczenia, choć będzie instrumentalnie wykorzystana. Czy więc Głowacki napisze za lat dziesięć książkę o zapomnianym Grossie, tak jak napisał o zapomnianym Kosińskim? Kosiński był przynajmniej barwny...