"Super Express": - Stanisław Kociołek, powszechnie uznawany za jedną z osób odpowiedzialnych za masakrę robotników w grudniu 1970 roku, został ostatecznie uniewinniony od stawianych mu zarzutów. Myśli pan, że z tym wyrokiem będzie teraz chciał zakazać wykonywania klasycznej wersji "Ballady o Janku Wiśniewskim", w której pada słynne stwierdzenie: "Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta"?
Prof. Antoni Dudek: - Nie sądzę, żeby był w stanie uzyskać prawny zakaz wykonywania tej wersji piosenki. Jestem jednak w stanie sobie wyobrazić, że chciałby skarżyć opisujących go krytycznie historyków. Całe szczęście wyroki sądów dotyczące kwestii historycznych nie obowiązują w historiografii. Inaczej mielibyśmy spory problem, bo nie znam żadnej książki historycznej, w której autor napisałby, że Stanisław Kociołek nie ponosi żadnej odpowiedzialności w sprawie Grudnia '70. Historycy różnią się oczywiście co do zakresu jego odpowiedzialności, ale żaden z nich nie posunął się tak daleko jak sąd.
- Sąd, uniewinniając Kociołka, w zasadzie uznał, że nie ponosi on żadnej odpowiedzialności. To przesada?
- Co prawda sąd potępił użycie broni, ale uznał, że to była robota wyłącznie Gomułki i Kliszki, a rola Kociołka jest niejasna i w związku z tym należy przyjąć te niejasności na korzyść oskarżonego. Te wątpliwości są jednak, moim zdaniem, tylko w pewnym zakresie. Rzeczywiście, nie mamy stuprocentowej pewności, że Kociołek wiedział o blokadzie stoczni, kiedy nawoływał ludzi, żeby szli do pracy. Nie ulega jednak wątpliwości, że jako wicepremier współuczestniczył w podejmowaniu całościowych działań pacyfikacyjnych. Nawet jeśli w najbardziej dla niego obciążających kwestiach nie mamy twardych dowodów, to w innych mamy. Ale skoro Kociołek jest niewinny, to czemu skazano dowódców wojskowych?
Zobacz: Andrzej Rozenek w "Super Expressie": Podsłuchy łączą SLD i TR
- Właśnie, mamy taką sytuację, że w kwestiach, delikatnie mówiąc, nadużyć władzy przez rządzących skazywani zostają jedynie szeregowi wykonawcy rozkazów lub co najwyżej średni szczebel dowódczy, ale odpowiedzialni politycznie pozostają bezkarni. Czemu?
- Zupełnie nie rozumiem tej logiki, bo przecież skazani dowódcy przecież też nie strzelali! Sąd w takim razie powinien uznać, że odpowiada jedynie ten, który pociągał za spust. A i to nie zawsze, bo w jednym z procesów o stan wojenny uniewinniono zomowców, bo sąd nie był w stanie ustalić, kto dokładnie strzelał. Całe szczęście ten wyrok uchylono. W każdym razie mamy tu spory problem, bo jeśli w ogóle, to skazywani są wyłącznie bezpośredni sprawcy zbrodni, natomiast ich dowódcy okazują się niewinni. Tak samo jest z sędziami i prokuratorami, z których żadnego nie udało się skazać za tzw. zbrodnie sądowe.
- Skąd ten problem z rozliczeniem prawnym komunistycznych przywódców?
- Przyczyn jest kilka. Pierwotną na pewno było to, że wymiar sprawiedliwości III RP został po prostu bezpośrednio przeniesiony z PRL. Stąd niechęć sądów do wydawania wyroków w latach 90. Potem, kiedy już stare kadry odeszły, to pojawiły się oczekiwania ze strony sędziów, żeby pokazać dowody, które nigdy nie istniały.
- To znaczy?
- Najlepiej, żeby na piśmie było np. polecenie Kliszki dla Kociołka, że my tu blokujemy stocznię, a wy, towarzyszu, będziecie dezinformować stoczniowców, bo chcemy ich wystawić pod ogień karabinów. Czegoś takiego nie będzie, bo sąd musi zrozumieć logikę działania systemu dyktatorskiego, w którym większość rzeczy załatwiana jest poza wszelkimi procedurami, głównie ustnie. To wszystko nie zostawia śladów na papierze, bo tak działa dyktatura. Przecież nie istnieje pisemny rozkaz przeprowadzenia Holocaustu. Sądy w swoich wyrokach w sprawach historycznych pokazują, że nie rozumieją procesu historycznego. Stąd wyroki na osoby decyzyjne są takie, a nie inne.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail