Tomasz Łubieński: Powstania to też kalkulacja

2010-11-30 14:45

W 180. rocznicę Powstania Listopadowego pisarz Tomasz Łubieński spiera się o to, czy nasze zrywy narodowe przyniosły więcej złego czy dobrego

"Super Express": - Mija 180. rocznica wybuchu Powstania Listopadowego. Jakie piętno odcisnęło ono na polskiej historii?

Tomasz Łubieński: - Dziedzictwo Powstania Listopadowego można określić na dwa sposoby. Z jednej strony była to druzgocąca klęska wojskowa i polityczna, która oznaczała ostateczne utracenie niepodległości. Z drugiej, stało się ogromnym impulsem dla rozwoju polskiej kultury. Upadek powstania zmusił wielu wybitnych przedstawicieli polskiego społeczeństwa do opuszczenia kraju i dał początek Wielkiej Emigracji. Tam rozwinęła się wielka literatura romantyczna, która z kolei w dużej mierze określiła nowoczesną polską mentalność.

Przeczytaj koniecznie: Sławomir Jastrzębowski: Silna marka: ...

- Czy w ogóle była szansa, żeby to powstanie wygrać?

- Powstanie Listopadowe miało teoretycznie największe spośród innych szanse powodzenia. Walczyła regularna, dobrze wyszkolona armia polska. Jednak dysproporcja sił między siłami powstania a rosyjską machiną wojenną była ogromna i już właściwie z góry powstanie skazane było na porażkę. Poza tym musimy pamiętać, że jego stłumienie nie było sprawą wyłącznie rosyjską. Przebiegiem powstania żywotnie byli zainteresowani pozostali zaborcy - Austria i Prusy, które w razie ewentualnego niepowodzenia Rosji w jego tłumieniu, przyszłyby jej z pomocą.

- Należy zadać sobie pytanie, czy było warto walczyć w z góry przegranej sprawie...

- Uważam, że powstanie było po prostu nieuniknione. Między polskimi aspiracjami pełnego odzyskania niepodległości oraz ziem, które straciła Polska w rozbiorach, a Rosją - czołową potęgą Europy o ambicjach mocarstwowych - musiało dojść do konfliktu. W jednym organizmie państwowym współistnienie Polski i Rosji nie było możliwe.

- W rozmowie z nami Jarosław Marek Rymkiewicz powiedział, że wszystkie zrywy narodowe, od Powstania Listopadowego poczynając, służyły ocaleniu polskości. Dlatego też miały być słuszne i pożądane, gdyż w przeciwnym razie bylibyśmy dziś jak zdziesiątkowani Czeczeni. Zgodziłby się pan z tym?

- Myślę inaczej. Powstania narodowe polskiej sprawie przysłużyły się bardziej może jako mit, gdyż doraźnie były porażką i powodowały upadek ducha narodowego. Klęska Powstania Listopadowego udowodniła, że niepodległość Polski w ówczesnej Europie nikogo wśród liczących się władców nie interesuje. Kolejne Powstanie Styczniowe było straszliwą katastrofą, która spowodowała intensywną rusyfikację. Okazało się, że szantaż moralny, którym miało być przypominanie Europie o tym, że Polska chce być niepodległa, po prostu nie działa. Myślę, że gdyby nie niespodziewana szansa, jaką stała się porażka wszystkich zaborców w I wojnie światowej, być może nie byłoby niepodległej Polski.

- Wydaje się, że dopiero Powstanie Warszawskie podważyło sens romantycznego myślenia, że tylko walka zbrojna może przynieść wymierne skutki.

- Powstanie Warszawskie było krwawą lekcją, która nauczyła nas, iż przy powstańczych zrywach trzeba jednak kalkulować, obliczać swoje szanse. Moim zdaniem ta lekcja bardzo pomogła ruchowi "Solidarność" przyjąć taktykę walki metodami możliwie pokojowymi. Taka droga była pewniejsza i nieporównanie "tańsza", jeżeli chodzi o koszta i poniesione ofiary. I jak przekonaliśmy się, okazała się skuteczna.

Tomasz Łubieński

Pisarz, redaktor naczelny miesięcznika "Nowe książki"