Obawy o powrót Trumpa
Kiedyś kluczowe pytanie o bezpieczeństwo Polski brzmiało „Wejdą czy nie wejdą?”. Dziś brzmi ono inaczej. „Wygra czy nie wygra?”. Donald Trump oczywiście. Jego powrót do Białego Domu jest od jakiegoś czasu realnym scenariuszem, a w czasach trwającej wojny Rosji przeciwko Ukrainie, kronika jego prezydentury i wypowiedzi, które na kampanijnym szlaku padają, każą się obawiać tego powrotu.
W czasach prezydentury niejednokrotnie podważał spójność NATO, chciał wycofywać amerykańskich żołnierzy z Niemiec, szukał porozumienia z Putinem, wierząc, że jego – wątpliwe zresztą – talenty handlowe pozwolą przekonać językiem korzyści rosyjskiego satrapę, by nie był częścią problemu, ale częścią rozwiązania. Dziś Trump torpeduje wysiłki przegłosowania pakietu pomocy wojskowej dla Ukrainy. Odkąd aktywnie włączył się w kampanię, obsesyjnie wraca do zapowiedzi, że zaprowadzi pokój w Ukrainie w 24 godziny. Jak to zamierza osiągnąć? Jego niezbyt lotny syn Donald Trump Jr wytłumaczył to bardzo prosto: odcinając Ukrainę od pomocy wojskowej i zmuszając w zasadzie do kapitulacji. Co to oznacza dla bezpieczeństwa Polski, nie trzeba nikomu tłumaczyć.
Zwycięstwo Trumpa tym razem nie będzie dobre dla Polski
Gdyby chodziło jedynie o bzdury, które Trump lubi wygadywać, spokojnie moglibyśmy je zignorować. Wielu to robi, pocieszając się, że choć wieszczono koniec świata, który miała przynieść jego pierwsza prezydentura, świat ustał w miejscu, a Polska nawet zyskała. To wszystko prawda, ale ewentualna druga kadencja Trumpa będzie zupełnie inna niż ta, którą znamy z lat 2016-2020.
Kiedy Trump wygrał z Hilary Clinton, wszyscy byli w ciężkim szoku. Najbardziej być może sam Trump. Nikt się tej wygranej nie spodziewał, więc nikt się do jego prezydentury specjalnie nie szykował. Co więcej, Trump nie miał aż tylu swoich lojalnych wyznawców, by obsadzić nimi całą administrację. Musiał więc często ratować się tradycyjnymi konserwatystami i bardziej umiarkowanymi Republikanami niż on sam. Jednym słowem rządził „waszyngtońskim bagnem”, które obiecał osuszyć. To „bagno” było hamulcowym dla jego najgłupszych pomysłów, bo je po prostu sabotowało.
Słowa Trumpa staną się ciałem
Jak to wyglądało, doskonale opisał legendarny dziennikarz Bob Woodward (ten od „Wszystkich ludzi prezydenta” i afery Watergate) w książce „Strach” poświęconej prezydenturze Trumpa. Kiedy na przykład wpadł na pomysł wycofania wojsk z Korei Południowej, żądał analiz, które potwierdzałyby jego przeczucia, ignorując wezwania trzeźwiej myślących ludzi z jego otoczenia, że będzie to zagrożenia dla bezpieczeństwa USA. Takie analizy sporządzano i trafiały one na biurko Trumpa, ale „sabotażyści” zabierali je z tegoż biurka, zanim Trump je zauważył. O sprawie wkrótce zapominał. Po jakimś czasie do niej wracał i zabawa w kotka i myszkę się powtarzała. W ten sposób wiele fatalnych dla USA i świata decyzji nie zapadło.
Jeśli Trump wygra, na powtórkę z historii nie ma co liczyć. Te nieformalne mechanizmy kontroli po prostu znikną. Tym razem on i jego otoczenie dokładnie przygotowują się do prezydentury. Na czele tych przygotowań stoi dziś Heritage Foundation – niegdyś zaplecze intelektualne prezydentury Reagana. Nie tylko tworzy ona sążniste programy polityczne dla Trumpa, ale pomaga też w wyborze lojalnych ludzi, którzy przejmą państwo. Ta kadrowa rewolucja mająca obsadzić 50 tys. etatów rządowych to przede wszystkim próba utrwalenia zdobyczy trumpizmu w Ameryce. Siłą rzeczy oznacza też, że po ewentualnym zwycięstwie Trump będzie otoczony klakierami, którzy nie będą mieli ani odwagi, ani potrzeby kwestionować nawet najgłupszych jego pomysłów. Będą je wcielać w życie i nikt już ich nie zatrzyma. To dlatego widmo prezydentury Trumpa powinno nas tak niepokoić: jego słowa staną się po prostu ciałem.