Przyłębski potwierdził, że opublikowane oświadczenie jest prawdziwe. Jak mętnie tłumaczył się dla portalu wpolityce.pl: - Niewykluczone, że szantażowany na okoliczność niewydania paszportu, mogłem podpisać jakieś zobowiązanie (…). Ale nawet jeśli je podpisałem, to było to wymuszone pod groźbą nie tylko odmowy paszportu, ale także relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych. Nie było też spełnione kryterium tajności, bo o rozmowie w Biurze Paszportowym poinformowałem niektórych kolegów w akademiku oraz moją narzeczoną. Będę prosił IPN o dokonanie jak najszybszej lustracji. Zakładałem mylnie, że dawno już to zrobiono. Na koniec dodał jeszcze, że "sprawa miała miejsce 38 lat temu i moja pamięć jest niepełna" zaś ujawnienie tych materiałów to tak naprawdę "atak na jego żonę". Jego wypowiedź Szczypińska oceniła krótko:
@johnbinghamjr jakże żałosne i żenujące jest to tłumaczenie..
— Jolanta Szczypinska (@JSzczypinska) 3 marca 2017
Na pytanie internautki, dotyczące faktu przeoczenia przez władze tego wydarzenia przy nominacji Przyłębskiego na ambasadora dodała jeszcze:
@Maria_Szarska @johnbinghamjr ja tez tego pojąć nie mogę..
— Jolanta Szczypinska (@JSzczypinska) 3 marca 2017
Zobacz także: Wielki powrót Misiewicza