Do sanatorium Równica pani Monika trafiła wraz z mężem 14 lipca ub. r. Pan Rafał (†68 l.) miał tam nabrać sił po zabiegu kardiologicznym. - A ja pojechałam, aby się nim opiekować. Zajmowaliśmy jeden pokój. Niestety, wszystko poszło nie tak. Stan męża się pogorszył i po trzech dniach został przewieziony do szpitala w Cieszynie. Mój dalszy pobyt w sanatorium był bezcelowy, więc się wymeldowałam - opowiada Monika Marszołek.
Niestety, mimo hospitalizacji Rafał Marszołek zmarł w połowie następnego miesiąca. Jego żona, co zrozumiałe, nie miała głowy, aby od razu zająć się sprawą odzyskania od sanatorium pieniędzy. A kwota była niemała - 2835 zł. - Potem jednak postanowiłam się upomnieć o zwrot wpłaconej kwoty. W końcu nie opuściłam sanatorium, bo mi się tak podobało, tylko dlatego, że mąż trafił do szpitala w innym mieście - tłumaczy.
Jednak sanatorium ani myśli zwrócić całej kwoty za niewykorzystany pobyt. - Zgodnie z ogólnymi warunkami umowy zaproponowaliśmy fakturę korygującą, obniżając kwotę za pobyt o 50 proc. Klientka odmówiła jej podpisania, więc nie możemy wypłacić pieniędzy. Jesteśmy pełni zrozumienia i jest nam bardzo przykro z powodu tragicznych wydarzeń, jakie dotknęły klientkę, jednak wobec wszystkich klientów stosujemy te same zasady - mówi Monika Grudzień, dyrektor ds. marketingu Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego Ustroń.
Monika Marszołek nie zgadza się z tą argumentacją. - Mam zapłacić za noclegi, których nie wykorzystałam? Za obiady i kolacje, których nie zjadłam? Nawet za kablówkę, której nie oglądałam? Przecież NFZ grosza nie zapłacił za mojego męża właśnie dlatego, że był on w sanatorium niespełna trzy dni i nie skorzystał z żadnego zabiegu - denerwuje się.
Wygląda na to, że dla sanatorium są równi i równiejsi, a o odzyskanie pieniędzy trzeba będzie walczyć w sądzie.