Opinie. Patryk Vega: Politycy z pierwszej piątki byli agentami SB!

2014-10-22 4:00

Przeprowadziłem rozmowy z kilkudziesięcioma oficerami wywiadu i kontrwywiadu cywilnego i wojskowego. Przygotowania trwały 2 lata, ponieważ trudno jest dotrzeć do takich osób. Podróżowałem po całej Polsce. Nie mogłem jeździć swoim samochodem, musiałem podróżować pociągami, kupując bilety za gotówkę.

"Super Express": - Podobno przygotowując się do kręcenia filmu "Służby specjalne", rozmawiał pan z oficerami WSI...

Patryk Vega: - Przeprowadziłem rozmowy z kilkudziesięcioma oficerami wywiadu i kontrwywiadu cywilnego i wojskowego. Przygotowania trwały 2 lata, ponieważ trudno jest dotrzeć do takich osób. Podróżowałem po całej Polsce. Nie mogłem jeździć swoim samochodem, musiałem podróżować pociągami, kupując bilety za gotówkę. Nie zabierałem komórki, żeby telefon się nie logował. Ludzie, którzy są profesjonalistami w tej dziedzinie, profesjonalizm zachowują do końca.

- Chcieli ugrać jakiś swój interes, spotykając się z panem?

- Bardzo łatwo popaść w manipulację w dzisiejszym świecie. Wiedziałem więc, że ten film nie może być efektem streszczenia podanego przez jedną osobę. Po rozmowach z kilkudziesięcioma wyrobiłem sobie własny pogląd.

- Jacy są byli agenci?

- Moim zdaniem nie będzie już tak elitarnych służb jak WSI. One nie miały nad sobą nadzoru. To rodziło niebezpieczeństwo nadużyć, ale dawało im pewną wolność. Po wywaleniu ich z pracy często nie mogli znaleźć zajęcia. Idąc do agencji ochrony, opowiadali o swoich misjach, ale nikt nie chciał ich zatrudnić nawet do pilnowania niewiernych żon. Zdarzało się, że kończyli jako ochroniarze w supermarketach.

Zobacz też: Opinie Super Expressu. Jarosław Guzy: Mamy się czego obawiać

- Z takimi ludźmi pan rozmawiał?

- Z nimi też. Natomiast wielu, którzy mieli dobre układy lub haki na kogoś, zrobiło kariery w biznesie. Są w Polsce spółki, od największych telefonii po prywatne uczelnie, których rzeczywistymi właścicielami są ludzie z WSI. Po wyrzuceniu dawnych oficerów zatrudniono w służbach harcerzy i strażników miejskich. Wielu nie znało Warszawy i gubili się w metrze!

- Antoni Macierewicz twierdzi, że w swoim filmie zrobił pan z niego karykaturę. I dość naiwnie podszedł pan do problemu WSI. Dzięki panu ta służba gra teraz następującą rolę: zobaczcie, jacy jesteśmy straszni, ciągle możemy was dopaść.

- Początkowo myślałem, że mój film podzieli Polaków, a oto mamy do czynienia z kinem, które jako jedyna rzecz połączyła Macierewicza z gen. Dukaczewskim. Macierewicz jest zachwycony tym, jak sportretowałem WSI, ale skrytykował sposób likwidacji. Generał Dukaczewski jest zachwycony tym, jak pokazano likwidatora, ale nie zgadza się z wizerunkiem WSI.

- Rozmawiał pan z Antonim Macierewiczem?

- Nie. Uznałem, że jego raport z likwidacji WSI dał mi wgląd w jego poglądy na ten temat.

- W filmie pojawiają się Barbara Blida, afera zbożowa, pocięty piłą przez swojego syna polityk PiS, a także Andrzej Lepper, do którego przyszli "popełnić mu samobójstwo". Za to wszystko w pana filmie ma być odpowiedzialna jedna ekipa.

- Na końcu filmu jest plansza, która mówi, że wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe. Choć nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, to jeśli pyta mnie pan, czy służby mordowały w Polsce ludzi, to moja odpowiedź brzmi: tak. Oficerowie, którzy widzieli mój film na różnych etapach jego powstawania, twierdzą, że jest bardzo realistyczny.

Zobacz też: Opinie. Tadeusz Płużański: Ministrze Siemoniak, czas na dymisję

- Abstrahując od filmu - wierzy pan, że Lepper został zabity?

- Tak jak w przypadku wielu zabójstw na miejsce jego śmierci został wpuszczony tabun turystów. Chcieli sobie pooglądać nieżyjącego Andrzeja Leppera. Następnie kazano zabezpieczać ślady butów, co w tej sytuacji jest absurdem. Mam też problem z tym, że Lepper miał idealnie odmierzony kawałek sznurka do snopowiązałki i nie znaleziono pozostałej części sznurka w mieszkaniu. Zadaję sobie również pytanie - jeśli ktoś zawiązał sobie supełek (bo to nie była pętla wisielcza), w związku z czym chciał się poddusić, to po co z boku stawiał krzesło, z którego rzekomo skakał. W momencie znalezienia miał bowiem nogi na ziemi. Na sekcji zwłok zdjęto z niego skórę, żeby szukać podskórnych wylewów. Nie znaleziono ich. W filmie pokazuję, w jaki sposób powiesić człowieka, żeby nie zostawić takich śladów.

- Pana przeciwnicy mówią także, że nakręcił pan dwugodzinny spot wyborczy dla PiS.

- Ja nie mam telewizora od 5 lat, raz w życiu byłem na wyborach - w wieku 18 lat głosowałem na Wałęsę. Myślę, że różne rzeczy można mi zarzucić, ale nie to, że jestem po którejś ze stron sporu.

- Bał się pan kręcić ten film?

- W momencie gdy film nie jest dotowany państwowo, ciężko jest taki film sparaliżować ekonomicznie. Natomiast ze względów bezpieczeństwa zmieniliśmy tytuł, aktorzy i ekipa mieli embargo na mówienie w jakikolwiek sposób o tym filmie. Dopiero gdy był nakręcony, powiedzieliśmy, że to są jednak "Służby specjalne".

- Twierdzi pan, że film jest sekowany przez media, ponieważ "w Polsce nie ma wolnych mediów politycznych".

- "Super Express" jest wyjątkiem.

Zobacz też: Opinie Super Expressu. Jan Tomaszewski: Kaczyński jest oszukiwany

- Teraz pytanie o inny z pańskich filmów - "Ciacho". Pytanie od naszych czytelników: czy bardzo się pan wstydzi tej produkcji?

- Ja się nie wstydzę niczego, co w życiu zrobiłem. Film miał w kinach milion widzów.

- A "Służby specjalne" ile osób dotychczas obejrzało?

- Po dwóch tygodniach z kawałkiem zbliżamy się do 400 tys. Film na ekranach kin będzie przez trzy miesiące, więc zobaczymy, jaki będzie ten finalny wynik.

- Czy po tym filmie będzie pan jeszcze chodził na wybory?

- Nie. Jeśli kiedykolwiek miałem jakieś złudzenia co do polityki, to już ich nie mam. W trakcie dokumentacji dowiedziałem się, że politycy piastujący do dzisiaj najwyższe stanowiska - nawet w partiach wiodących - byli agentami SB. Jeden z premierów nie mógł utworzyć rządu w 1990 roku, bo nie mógł znaleźć ludzi, którzy nie byli agentami. Wówczas nie było kamer monitoringu i wszyscy wynosili teczki, z których wyrywali kompromitujące materiały. Jeden z liderów partii przy TW na swojej teczce dopisał "K", co znaczyło "kandydat". I to deprecjonowało zawartość, ponieważ był on tylko kandydatem. Generalnie smutne jest to, że na mikrofilmach jest oryginalny materiał z tych teczek pokazujący, że ci ludzie byli agentami. Ale w 1990 roku tak zmieniono prawo, że fotokopia nie może być dowodem.

- Jakieś konkrety, nazwiska?

- Nie naciągnie mnie pan na nie, aczkolwiek to są nazwiska z pierwszej piątki w tym kraju.

- Z filmu wynika, że jest pan urodzonym pesymistą.

- W przypadku służb specjalnych funkcjonuje taki termin świata równoległego. Ludzie ze służb zupełnie inaczej postrzegają pewne wydarzenia, np. konflikt na Ukrainie pokazywany tak, że Ukraińcy są ofiarami. Oni pokazywali mi to w kategorii konfliktu o złoża. I nie jest dla mnie tak oczywiste, kto jest winny, kto jest ofiarą, a kto katem.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail