– Prowadzimy badania, potem przyjdzie czas na podejmowanie decyzji – mówił we wtorek w Sejmie minister Stanisław Szwed (64 l.) z resortu rodziny, pracy i polityki społecznej. Jednak PiS znalazł się między młotem a kowadłem. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP) domaga się wycofania z wolnych niedziel i poszedł prosto do premiera Mateusza Morawieckiego (51 l.). Po drugiej stronie barykady są związkowcy z Solidarności, którzy chcą... zaostrzenia ustawy!
Solidarność jest zdania, że ustawę należy „uszczelnić”, a nie z niej rezygnować. Za problemy finansowe drobnych przedsiębiorców obarcza wielkie sieci handlowe, które omijają zakaz handlu. – Do czerwca obroty małych przedsiębiorców w niedziele były o 1100 proc. większe niż w ciągu tygodnia. Później, kiedy otworzyły się Żabki jako punkty pocztowe, obroty spadły do 600 proc. – przekonuje „SE” Alfred Bujara (59 l.) z Solidarności. – Próbowaliśmy uregulować ekspansję dużych sieci handlowych, ale nam się nie udało – przyznał Szwed.
Pracodawcy nie narzekają jednak na duże sieci, a samo ograniczenie. Dlatego wysłali premierowi petycję. – To krzyk rozpaczy – uważa Jerzy Romański z Ogólnopolskiej Federacji Stowarzyszeń Kupców i Producentów. W zamian za rezygnację z ograniczeń pracodawcy proponują wprowadzenie gwarancji dwóch wolnych niedziel w miesiącu dla każdego, kto został zatrudniony na umowę o pracę.
Lilia Klimowicz (69 l.), właścicielka osiedlowego sklepu w Białymstoku:
„Zakaz handlu w niedziele niczego nie zmienił w małym handlu. Nie zauważyłam wzrostu obrotów, choć faktycznie klientów przychodzi więcej, ale kupują tylko drobiazgi. Czasami nie otwieram w niedzielę w ogóle, bo się nie opłaca. Przez ten zakaz handlu podobne do mojego osiedlowe sklepy w okolicy już zostały zamknięte i jeśli nic się nie zmieni, będę musiała zamknąć także swój”.