"Super Express": - Ministerstwo Sprawiedliwości wprowadziło wraz z Nowym Rokiem ogólnodostępny rejestr przestępców na tle seksualnym. Pojawiają się zarzuty, że rejestr nie został stworzony w należyty sposób. Próżno szukać w nim choćby księży pedofilów. Jak pan to ocenia?
Dr Piotr Kładoczny: - Uważam, że ten rejestr nie służy niczemu dobremu. Dlatego ciężko mi mówić i zastanawiać się, czy został odpowiednio utworzony. Niezależnie od wszystkiego nie widzę potrzeby napiętnowania ludzi w ten sposób, by upubliczniać ich dane do wglądu dla każdego. W tym zakresie mamy już odpowiednie środki karne w postaci na przykład podania wyroku do wiadomości publicznej. Pytanie, jaką wartość dodaną ma to, że nagle poznamy, kto stoi za tymi obrzydliwymi przestępstwami? Moim zdaniem żadną.
- Nie dostrzega pan żadnych pozytywów, które wiążą się z odtajnieniem danych dotyczących przestępców seksualnych?
- Żadnych. Mając ten spis, możemy sobie usiąść i popatrzeć, a to nam coś daje? Nie. Mało tego, jeśli rejestr jest publiczny, dużo osób będzie chciało ukarać sprawcę raz jeszcze.
- Skoro uważa pan, że rejestr jest niepotrzebny, to w jakim celu go stworzono?
- Wydaje mi się, że są dwie opcje. Ktoś nie przemyślał tej sprawy i nie wziął pod uwagę, jakie będą efekty. Możliwe jest również to, iż chciano, by ta wiedza pomogła uprzedzić ewentualne przestępstwa i im zapobiec. Tak przynajmniej twierdzą Ministerstwo Sprawiedliwości i minister Ziobro. Moim zdaniem w tym zakresie minister bardzo się myli.
- Rejestr nie uwzględnia wszystkich sprawców, można się z niego wypisać. Wówczas nie figuruje się na liście.
- To prawda. Chętnie bym wystąpił z zapytaniem, ile osób i w jakim trybie wyreklamowało się z rejestru. Zastanawiam się, czy było dużo wniosków od sprawców, którzy w terminie od dwóch miesięcy od dnia wejścia tej ustawy mogli wystąpić z wnioskiem do sądu o wyłączenie ich danych z rejestru.
ZOBACZ TAKŻE: Dane pedofilów i gwałcicieli już dostępne w Internecie