Piotr Ibrahim Kalwas: W Polsce rewolta wyglądałaby znacznie gorsza niż w Egipcie

2011-02-03 13:30

Wydarzenia na gorąco z Egiptu komentuje mieszkający w Aleksandrii polski pisarz Piotr Ibrahim Kalwas: W 9 dni po rozpoczęciu protestów sytuacja nie jest już tak groźna jak na początku. Na stacji pojawiła się benzyna. Ceny żywności i innych produktów wróciły niemal do poziomu sprzed protestów. U miejscowego piekarza nie ma już nawet kolejek. Nie powiem jednak, że to już norma.

"Super Express": - Od kilku lat mieszka pan w Aleksandrii. Jak wygląda sytuacja kraju w ogniu rewolucji?

Piotr Ibrahim Kalwas: - W 9 dni po rozpoczęciu protestów sytuacja nie jest już tak groźna jak na początku. Na stacji pojawiła się benzyna, choć od razu ustawiły się po nią gigantyczne kolejki. Ceny żywności i innych produktów wróciły jednak niemal do poziomu sprzed protestów, choć przez dwa dni były niebotyczne. U miejscowego piekarza nie ma już nawet kolejek. Nie powiem, że to już norma, gdyż od 15.00 obowiązuje godzina policyjna.

- Czego brakuje najbardziej?

- Paradoksalnie - pieniędzy. Banki nie działają już piąty dzień. Owszem, każdy miał jakąś gotówkę, ale wszystkim się kończy. Bankomaty są puste bądź rozbite. Przelewów nikt nie może dokonać, Internet nie działa... Banki boją się, że po wznowieniu pracy ludzie rzucą się do kas, aby wypłacić całą gotówkę do skarpet i nastąpi załamanie. Aby temu zapobiec, Bank Centralny musi ogłosić jakieś przejściowe limity wypłat. Ale np. zagrożenie ze strony kryminalistów nie jest tak duże jak pierwszego dnia. Od początku działają patrole obywatelskie.

Przeczytaj koniecznie: Egipt: Dwaj polscy dziennikarze TVP zatrzymani przez wojsko

- Pan bierze udział w tych ochotniczych patrolach?

- Tak, wraz z sąsiadami od godziny 15 do 8 rano patrolujemy okolice naszych domów. Podobnie wygląda to w całej Aleksandrii. Na dużej ulicy, niedaleko mojego domu, lokatorzy rozstawili barierki i legitymują każdy przejeżdżający samochód, sprawdzają bagażniki. Nie ma anarchii, Egipcjanie są doskonale zorganizowani.

- Często natykacie się na przestępców?

- Przy okazji takich wydarzeń złodzieje pojawią się zawsze. W ostatnich dniach złapaliśmy kilku. Pamiętajmy, że z więzień uciekło kilka tysięcy osób, kradnąc broń strażnikom. Część wyłapała armia, ale nie wszystkich. Patrole w dużej mierze ratują jednak złodziei przed linczem. Naprawdę źle było pierwszej nocy. Rozwalanie bankomatów, rabowanie sklepów, opróżniono doszczętnie salony samochodowe... Na mojej ulicy zatrzymano samochód z dwoma mężczyznami i kobietą. Nie potrafili się wylegitymować i chcieli uciec. Zostali przekazani wojsku. Ludzie dosłownie roznieśli ich nowe mitsubishi na strzępy. Okazało się, że nie byli złodziejami, ale handlarzami narkotyków, stąd ich dziwne zachowanie. Ostatni raz sąsiedzi złapali złodzieja dwa dni temu. W skali 80-milionowego kraju czy 20-milionowego Kairu to garstka. Na co dzień Egipt jest jednak krajem niezwykle bezpiecznym.

- Czy bezpieczeństwo nie wynika jednak z tego, co było jednym z powodów protestów. Państwo policyjne jest zawsze bezpieczniejsze niż zwykły kraj...

- W znacznej mierze tak i ta policja była wszechobecna. Egipcjanie są jednak z natury ludźmi spokojnymi i przemoc na poziomie kryminalnym, ulicznym jest dużo mniejsza niż w Polsce, nie mówiąc o Stanach.

- Czy miejsca, w których przebywa łącznie kilka tysięcy polskich turystów, są odcięte od tych wydarzeń?

- Nie do końca. Turystów jest w ostatnich dniach mniej, ale nie jest tak, że przestali przylatywać. Wciąż lądują! Oczywiście wojsko kontroluje porządek w miejscowościach turystycznych i w oczach turystów rewolucja nie wygląda tak jak w centrum Kairu bądź Aleksandrii. I jeżeli, to czują raczej jej echa. Ponadto mieszkańcy Szarm el-Szejk albo Hurghady są ludźmi zadowolonymi z życia. Mają hoteliki, restauracje bądź małe biznesy. Nie mają powodu do protestu, a nawet tracą interes ze względu na zamieszanie.

- Kiedy można się spodziewać uspokojenia nastrojów w kraju?

- Wszyscy czekali na wystąpienie prezydenta Hosni Mubaraka. Jego obietnica, że nie będzie startował we wrześniowych wyborach, jest dużym osiągnięciem tych protestów. W ciągu pół roku chce pokojowo, w uporządkowany sposób przekazać władzę. Z rozmów z Egipcjanami wynika, że o ile do tej pory większość potępiała go w czambuł, to teraz zaczyna się to polaryzować. Coraz więcej osób uważa jego decyzję za dobrą. Popierają nie jego, ale zapowiedź ustąpienia we wrześniu, po uspokojeniu sytuacji.

Patrz też: Wiktor Świetlik: Do Egiptu po nagrodę Darwina

- Pytanie, czy rewolucja będzie chciała zatrzymać się w pół kroku?

- Rzeczywiście istnieje obawa, że polaryzacja poglądów na decyzję Mubaraka doprowadzi do walk już nie z policją, ale między samymi Egipcjanami. Większość ludzi wciąż podkreśla konieczność natychmiastowego ustąpienia prezydenta. Choć np. moi sąsiedzi, którzy reprezentują egipską klasę średnią bądź wyższą średnią, uważają, że powinien odejść we wrześniu. Są już po prostu zmęczeni...

- Siłą tego protestu są jednak ci, którym daleko do statusu klasy średniej.

- Na pewno tak. Większość z nich nie ma po prostu nic do stracenia. Bezrobotni, bez pieniędzy i perspektyw. I choć mówiąc o powodach tych protestów, podkreśla się brak wolności obywatelskich, ja wskazałbym to zdecydowanie na drugim miejscu. Największym problemem jest bieda, której skala jest w Polsce niewyobrażalna. Wśród osób poniżej 25. roku życia bezrobocie sięga ponad 80 proc.! Ludzie po skończeniu studiów idą wprost na zasiłek, bez szans na zmianę tej sytuacji. Władze nie radzą sobie z przeludnieniem, wzrostem populacji. Rząd nie nadąża z budowaniem szkół, wielu nie może zdobyć wykształcenia, przez co nie mogą znaleźć pracy i koło się zamyka.

- Demokratyczne wybory tak czy inaczej będą oznaczały ujawnienie podziałów w społeczeństwie. Za kim może opowiedzieć się większość Egipcjan?

- Będą podzieleni. Nie da się jednak przełożyć miar europejskich na państwa arabskie. Demokracja zachodnia jest właśnie zachodnia. I wiele osób w Egipcie chce tylko części związanych z nią swobód. Nie wszystkie jej atrybuty są atrakcyjne dla ludzi, w których życiu istotnym elementem jest islam.

- Wszyscy mówią o Bractwie Muzułmańskim. Stanie się główną siłą polityczną?

- Niekoniecznie. Większość ich nie poprze. Według samych Egipcjan Bractwo może liczyć na nieco ponad 20 proc. Ale np. wśród moich sąsiadów nie ma ani jednego ich zwolennika. Bractwo odgrywa silną rolę głównie na prowincji. Trzon tego ugrupowania nie jest jednak aż tak radykalny, choć w organizacji jest kilka radykalnych frakcji. I właśnie one będą odpychać wielu wyborców w stronę 6-7 innych partii politycznych, które wystartują w wyborach. Wśród nich są nawet takie, które deklarują lewicowy program. Jest też Mohamed ElBaradei...

- Właśnie. Będzie miał jakieś szanse w wyborach prezydenckich?

- Raczej nie. Większość Egipcjan postrzega go jako człowieka z zewnątrz. On nawet nie mieszka w tym kraju. Nie sądzę, żeby zdecydował się kandydować. Jest jednak użyteczny jako twarz protestów, człowiek lubiany przez Zachód. Chętnie widziano by go w rządzie. Drugą taką postacią jest wiceprezydent, gen. Sulejman. Ma poważanie na Zachodzie, autorytet w armii i społeczeństwie. Gdyby chciał kandydować, może mu przeszkadzać łatka człowieka wskazanego przez bardzo nielubianego Mubaraka. Choć wielu chętnie przyjęłoby takie rozwiązanie, jak tymczasowy rząd i przeprowadzenie kraju przez Sulejmana do wolnych wyborów.

- Wspomniał pan o biednych, którzy nie mają nic do stracenia. Oni mogą poprzeć ugrupowania radykalne, nawet terrorystyczne. Na ile duże może być takie zagrożenie w Egipcie?

- Na jakieś poparcie na pewno mogą liczyć. Nie wydaje mi się jednak, by było tak duże, żeby decydować o zmianie kierunku polityki Egiptu. Nawet radykalne skrzydła w Bractwie Muzułmańskim będą kontrolowane przez główny trzon organizacji. Bractwo nie wypuści z rąk okazji, by mieć wpływ na losy kraju. Nieprzypadkowo oficjalnie odżegnują się od terroryzmu. Ważną rolę odegrają też imamowie w meczetach. W jutrzejszy piątek, a piątki są muzułmańskimi niedzielami, podczas modlitw będą wzywać do spokoju i zakończenia demonstracji. Największa uczelnia muzułmańska, uniwersytet Al Askar, poparła jednak protesty przeciwko Mubarakowi, podobnie jak najwybitniejsi intelektualiści.

- Co się wydarzy, jeżeli Mubarak nie ustąpi?

- Ustąpi. Obiecał, że za pół roku nie będzie kandydował. Z kraju uciekł już do Londynu jego syn. On sam z kraju zapewne nie wyjedzie, patetycznie zadeklarował, że "umrze tylko na ziemi egipskiej". Gdyby upierał się i chciał pozostać u władzy, armia widząc, co się dzieje, zapewne wymusiłaby na nim odejście, choćby przez zamach stanu.

- Zamach stanu, zamieszki, patrole, ofiary śmiertelne... Wyjeżdżając z Polski, mówił pan, że szuka miejsca, w którym pańska żona i syn będą wreszcie bezpieczni i spokojni. Nie zatęsknił pan za krajem?

- Nie... Gdyby sytuacja dramatycznie się pogarszała, wysłałbym rodzinę do Polski. Obserwujemy jednak dość wyjątkowe wydarzenia. I zwróćmy uwagę, jak poradzili sobie z nią sami Egipcjanie! Są świetnie zorganizowani, ludzie żyją bardzo blisko siebie. Znają się i rozpoznają na ulicy. Nikt obcy nie może w tej sytuacji niczego zrobić. Po tym wszystkim darzę ich jeszcze większym szacunkiem. Wyobraźmy sobie, że do czegoś takiego dochodzi w Polsce. Albo w Stanach, gdzie połowa ludności ma dostęp do broni palnej. Byłoby jeszcze gorzej.

Piotr Ibrahim Kalwas (48 l.)

Pisarz (m.in. "Dom", "Salam"), współscenarzysta ("Świat według Kiepskich"), w przeszłości wokalista punkowego zespołu i menedżer restauracji Agnieszki Kręglickiej. W 2000 r. przeszedł na islam. Po podróży po krajach islamskich w 2008 r. zdecydował się na emigrację. Mieszka w Aleksandrii w Egipcie