- I poskarży się pan jak część polskich polityków i wielu publicystów: koniec demokracji, ratujcie nas?
- Wszędzie gdzie mogę, odcinam się od takich stwierdzeń. Tłumaczę, że porównywanie Polski i Węgier jest bez sensu. Polsce naprawdę daleko do Węgier Orbana.
- Nieustannie słyszę histeryczne opinie, że u nas jest gorzej.
- Otwarcie krytykuję takie głosy. Jest powód do niepokoju, ale nie do histerii. Polacy nie chcieli rządu, który robi takie rzeczy, ale PiS ich po prostu w kampanii oszukał. Ale co bardziej istotne, w Polsce jest silna opozycja, która jest w stanie spokojnie przejąć władzę. Na Węgrzech po kompromitacji socjalistów opozycji właściwie nie ma.
- Pańskim zdaniem Komisja Europejska zajęła się Polską pod naciskiem europosłów Platformy Obywatelskiej?
- Nie śledziłem poczynań europosłów PO, więc nie wiem. Ale moim zdaniem powody są inne. Pierwszy, że Polska jest nieco większa niż Węgry, więc tej sytuacji przestraszyli się bardziej. Drugi, że obawiali się Francji po ewentualnym dojściu do władzy Marine Le Pen. Działania Orbana i Kaczyńskiego mogą zachęcić do czegoś jeszcze dalej idącego, więc uruchomiono tę niekorzystną dla Polski procedurę, by ostrzegać Francję. Ta procedura to nie jest wyrok...
- Nie wyrok, ale działa już na naszą niekorzyść. Złoty traci po decyzji jednej z agencji ratingowych...
- Tak.
- Uzasadnienie obniżenia ratingu jest jednak polityczne, nie ekonomiczne. Prof. Jerzy Osiatyński, były doradca ekonomiczny prezydenta Komorowskiego, podkreśla, że nie ma powodów do obniżenia ratingu.
- Ja niejednokrotnie widziałem sytuacje, w których dochodziło do takich decyzji, choć rzeczywiście w przypadku Polski to pierwszy raz.
- Powody podawane przez Komisję i agencję są tak naprawdę dwa. Pierwszy to tzw. mała ustawa medialna. Podaje się jednak przykład Hiszpanii, w której media też są podporządkowane rządowi i nikt przeciwko Madrytowi procedur nie wszczynał. Może dlatego, że hiszpańska opozycja nie biegała na skargę za granicę?
- To śmieszny argument, bo Polska jest za małym krajem, by nasi politycy coś na Komisji wymusili. Nie znam hiszpańskiej ustawy, zapewne w szczegółach jest jednak jakaś różnica.
- Druga kwestia to Trybunał Konstytucyjny.
- Tu się nie dziwię.
- Prezes Trybunału prof. Rzepliński przyjął już dwóch sędziów zaprzysiężonych przez nowy parlament...
- Zmiany w TK były niezgodne z prawem i nieprzyjęcie zaprzysiężenia od trzech sędziów to złamanie konstytucji przez prezydenta Dudę.
- Komisja Europejska pod wodzą pana Junckera z Luksemburga upomina Polskę za zmiany w Trybunale. Tymczasem rząd Luksemburga chce zlikwidować ich Trybunał Konstytucyjny w ogóle.
- W Holandii też nie ma Trybunału...
- Tak, to inny przypadek. W Luksemburgu jest i zamierzają go zlikwidować. Myśli pan, że Komisja się nimi zajmie? Czy jednak w Unii są równi i równiejsi?
- Trudno przesądzać. Moim zdaniem w przypadku Polski problemem nie jest konkretna ustawa czy zachowanie, ale niestabilność. Nawet Orban pewne rzeczy robił dwa lata, a Kaczyński to robi w dwa tygodnie! Nie chodzi tylko o to, co oni robią.
- Zatem o co?
- O to, jak i w jakim tempie. O brak reguł gry. Istnieje ryzyko, że za chwilę rząd może zacząć coś robić z bankiem centralnym. Problemem jest nieprzewidywalność. Skoro nie wiem, co zdarzy się w Polsce za trzy miesiące... Co tam miesiące, ja nie wiem, jak zmieni się porządek obrad Sejmu za godzinę. I to czynnik olbrzymiego ryzyka. Dla Komisji, dla inwestorów...
- Inne agencje nie obniżyły ratingu.
- Nie. To wewnętrzna decyzja tej agencji i jej ryzyko. Trochę się dziwię, bo zazwyczaj najpierw jest ostrzeżenie.
- To, że Grzegorz Schetyna zamierza działać przez tłumy na ulicach i właśnie, jak to ujął, "aktywność w Europie" ułatwi panu konkurowanie z nim o wyborców?
- Po owocach ich poznamy. Mój wyjazd do Holandii to też forma aktywności w Europie. Naszym zachodnim partnerom będę tłumaczył, że jesteśmy normalnym krajem, w którym za pewien czas opozycja przejmie władzę. I raczej apeluję do polskich europosłów, by nie eskalowali tematu polskiego w debacie europejskiej. Polacy źle to przyjmują, mają złe skojarzenia z taką aktywnością.
- Kilka miesięcy temu zadeklarował pan, że w sprawie uchodźców i imigrantów "powinniśmy wzorować się na Niemczech". Po tych sylwestrowych gwałtach chyba jednak nie powinniśmy? Niemcy chcą stawiać Angelę Merkel przed Trybunałem...
- Pierwszy ruch Niemiec był właściwy, bo uchodźcom należy pomagać. Jednak musi to być przemyślane, zaplanowane, trzeba wyznaczyć jasne kryteria. Czym innym jest jednak przyjęcie pierwszej fali, a czym innym miliona. A tak naprawdę nieograniczonej liczby, na którą kraj nie był przygotowany. Bez kontroli, bez planu. W Niemczech wymknęło się to spod kontroli i pokazało brak przygotowania policji. Trzeba uczyć się na błędach i wyciągać wnioski.
- U nas należy postawić przed Trybunałem polityków Platformy odpowiedzialnych za ostatnią aferę podsłuchową? Podobno śledzono i podsłuchiwano prawie 100 osób, wiele nielegalnie, śledzono ich...
- To jest olbrzymi skandal i bardzo źle świadczy o tych, którzy nami przez ostatnie lata rządzili. Na razie wiemy jednak zbyt mało, żeby wyciągać poważne wnioski.
- Komisja śledcza w Sejmie?
- Komisja śledcza do wyjaśnienia sprawy - tak, nie jestem przeciw. Nie chciałbym jednak, żeby to zamieniło się w polityczny show. Wyjaśnienie sprawy jest jednak istotne, bo za każdym razem, jak Platforma robiła naganne rzeczy, to PiS uznawał, że jemu też wolno. I trzeba to przerwać.
- Na koniec chcę jeszcze zapytać o firmę doradczą, którą nadal prowadzi pan jako poseł i lider ugrupowania. Podobno ciągle doradza pan bankom, będąc prawodawcą?
- Chcę podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, nie robię nic, co by było niezgodne z prawem, po drugie, nie doradzam bankom. Byłem ekonomistą i pracownikiem banków. I przy okazji wyjaśnię jeszcze jedną wątpliwość - nigdy nie byłem doradcą Donalda Tuska. Nigdy. Przez ostatnie 8-9 lat nawet się z nim nie widziałem.
Zobacz także: Andrzej Dołecki: Kaczyński ma większe jaja niż Tusk