"Super Express": - Wotum nieufności wobec rządu zamieniło się w teatr dwóch aktorów - Tuska i Kaczyńskiego. Jak pan to starcie ocenia? Ktoś je wygrał?
Paweł Lisicki: - Wydaje mi się, że wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego było wyjątkowo celne. Trafiało w najsłabszy punkt rządu, czyli w taśmy. Chodziło o to, by pokazać, że Tusk i jego ekipa utracili mandat do rządzenia; że wszystko to, co z tych taśm wynika - lekceważenie czy wręcz pogarda dla wyborców - są wielkim grzechem tej ekipy.
- A jak wypadł Tusk? Dał się podejść Kaczyńskiemu?
- Także jego odpowiedź na wystąpienie prezesa PiS była bardzo celna. Mieliśmy do czynienia z dwoma bardzo dobrymi szermierzami. Na zarzuty bowiem dotyczące kultury osobistej sprytnie wyciągnął słynne rozmowy Lipińskiego i Beger czy jeszcze bardziej celnie tzw. taśmy Hofmana.
- Czegoś panu zabrakło?
- Istotą afery taśmowej jest dla mnie spiskowanie z NBP, żeby nie dopuścić opozycji do władzy. Moim zdaniem to mogło wybrzmieć w wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego znacznie mocniej. W każdym razie uważam, że starcie liderów PO i PiS wyszło na remis.
- Myśli pan, że komuś argumenty Tuska i Kaczyńskiego trafiły do przekonania i będą miały wpływ na wynik piątkowego głosowania?
- Żadnego. To wszystko, co wczoraj się działo w Sejmie, było kolejnym dowodem, że nasza polityka jest spektaklem napisanym pod widza. Może imponować opinii publicznej, ale z politycznego punktu widzenia nie będzie to miało żadnego znaczenia. Rząd się utrzyma, prof. Gliński premierem nie zostanie.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail