"Super Express": - Premier Szydło zapowiedziała, że po zamachach w Belgii Polska nie przyjmie żadnych uchodźców. Pana doświadczenie życia w Belgii podpowiada, że to słuszna decyzja? A może i tak niczego to nie zmieni, bo problemem nie są imigranci?
Marek Orzechowski: - Wynikałoby z tej deklaracji, że rząd wiąże sprawę bezpieczeństwa bezpośrednio z nielegalnymi migrantami, ponieważ ma obawy, zapewne uzasadnione, że mogą oni stanowić zagrożenie. Myślę, że nie jest to tylko problem Polski, tyle że Polska nie została jeszcze skonfrontowana z tysiącami migrantów tak jak wiele innych europejskich krajów. Byłoby naiwnością i brakiem odpowiedzialności wykluczać takie zagrożenie tylko dlatego, że media prezentują w relacjach o migrantach przede wszystkim opisy ich niedoli, złych warunków, płaczące dzieci i karmiące matki.
- Pana zdaniem to nieprawdziwy obraz?
- Trzeba zawsze pamiętać, skąd te tłumy do nas ciągną, z jakiego obszaru, z jakiej tradycji kulturowej i nie zapominać o zdarzeniach, które ilustrują praktykowany tam porządek prawny, czy przywiązanie do demokracji, o której oczywiście nie mają żadnego pojęcia. Jesteśmy w smutnym, dramatycznym położeniu, tym bardziej że jak dotąd wspólnota europejska nie znalazła skutecznego sposobu, aby problem ten rozwiązać.
- Jak wygląda Belgia dzień po serii zamachów w Brukseli? Wśród mieszkańców panuje strach czy raczej wszyscy starają się - podobnie jak po atakach w Paryżu - pokazać, że nie dają się terrorystom?
- Do strachu i obawy o życie nie powinniśmy się przyzwyczajać - nie będziemy wówczas właściwie reagować na zagrożenie. Ale życie ma swoje prawa i sytuacja w Brukseli powoli się normalizuje. Zastanawiam się, w jaki sposób można pokazać terrorystom, że się im nie dajemy? Kolorowymi iluminacjami? Marszami? Zniczami? Jest jedna jedyna odpowiedź - drastycznym uderzeniem ze strony państwa. Ma ono środki i możliwości. Kara musi być dotkliwa, taka, na jaką zasługują. Mordercy z Brukseli mieszkali w tym mieście. To nasi sąsiedzi. Musimy stawić im czoła. Inaczej te piękne iluminacje zaświecą kiedyś i na naszych grobach.
- Czy wśród rdzennych Belgów rodzi się niechęć czy wręcz agresja wobec muzułmanów? Jak opisują zamachy media? Starają się napięcia etniczno-religijne łagodzić?
- Obszernie i bardzo szczegółowo, ale bez tej dozy sensacji, która rani i ofiary, i żyjących, którzy mogą być kolejnymi ofiarami. Co mnie niepokoi, ale odpowiada niestety prawdzie, to sugestie w komentarzach, że to dopiero początek. To straszna prognoza. Łatwo jest przeczytać o tym w gazecie, trudniej wyjść z dziećmi na spacer. Ale przepowiada nam trudną i krwawą walkę: tak, musimy podjąć rękawicę, inaczej będziemy tylko ofiarami.
- Przez ostatnie kilka miesięcy Belgia żyła w napięciu po zamachach w Paryżu. Wprowadzano stany wyjątkowe, wyprowadzano na ulice wojsko, urządzano zasadzki na terrorystów. Czuło się w Belgii, że w końcu musi dojść do tragedii?
- Przeczucie to jedno, świadomość, że coś się może wydarzyć, to drugie - ale dopóki się nie wydarzy, odnosimy wrażenie, że spekulujemy, wywołujemy wilka z lasu. Wszystko się zmienia, kiedy to się już stało. Zagrożenie odczuwamy fizycznie i, proszę mi wierzyć, nie ma ludzi, którzy by się nie bali. Jest tyle miejsc, które barbarzyńcy mogą wybrać na naszą egzekucję, że musimy zapytać o wartość naszej cywilizacji i porządku, w którym żyjemy. Wnioski są przykre.
- Kilka dni przed zamachami udało się schwytać mózg zamachów w Paryżu. Władze w Belgii triumfowały. Szybko jednak terroryści sprowadzili je na ziemię. Pana zdaniem władze zaniedbały kwestie bezpieczeństwa? Służby podobno wiedziały, że coś się święci, ale jak to zwykle bywa - nie zareagowały.
- Po zamachach każdy jest mądry - wiedział więcej, przewidział, miał dobre rady. Tymczasem w naszym świecie jest niezwykle łatwo wmieszać się w ludzi i wysadzić się wśród nich w powietrze albo zdetonować bombę w metrze. W Brukseli żyje 130 narodowości, ale problem jest tylko z jedną grupą. Pamiętajmy, że muzułmanie posługują się arabskim, wieloma dialektami, kodami - podsłuchać ich jest łatwo, zrozumieć o wiele trudniej, a jeszcze trudniej - wyciągnąć właściwe wnioski. Teraz wszyscy udzielają rad policji belgijskiej. Na przykład Francuzi. A przecież sami nie zapobiegli dramatowi w Paryżu. Także Amerykanie spieszą z krytyką, a przecież nie zapobiegli największym zamachom terrorystycznym w historii świata, u siebie w domu. Islamski terrorysta sam się zabija, aby zabić nas. Jak go powstrzymać? Też mamy wysadzać się w powietrze?
- Ci, którzy znają Belgię choć trochę, uważają, że taki atak terrorystyczny aż się prosił. Rzeczywiście?
- To jest kompletna bzdura, mówi ona, że nikt nic nie robił i co gorsza czekał na ten zamach. To jest obraźliwe dla wszystkich, przede wszystkim dla ofiar. Belgia jest w szczególnej sytuacji - to konglomerat ludzi, instytucji, koncernów - z całego świata. To także silna muzułmańska społeczność, odcięta od nas swoją religią, obyczajem, kulturą i językiem. Wśród nich nie brakuje tych, którzy chcą nam zrobić krzywdę, i robią ją. Nie da się utrzymać społecznej kooperacji bez chociażby cienia zaufania do innych. Problem polega na tym, że nie bardzo wiemy, jak się ochronić przed jego nadużyciem, nie naruszając kanonu naszej cywilizacji. On nas krępuje, ich nie, oni go nie znają i poznać nie chcą.
- Wskazuje się, że zaniedbania dotyczące integracji muzułmanów, problemy z pracą wśród ich młodzieży, ogólna beztroska władz i wieczny brak stabilizacji politycznej wywołany podziałami narodowościowymi tworzyły mieszankę wybuchową. Zgadza się pan?
- Jasne, winę za zamachy ponoszą ofiary. Możemy nawet iść dalej i powiedzieć, że dobrze tak nam, skoro nie dbamy o muzułmanów. Niech więc jako odpowiedź posłuży przykład z Polakami. Wszyscy mają pracę za granicą? Wszyscy kąpią się w życiowej satysfakcji? Robią kariery w zagranicznej polityce? Narzekają na kulawe programy integracyjne? Nie, biorą los w swoje ręce. Wpływają na brak stabilizacji w jakimś kraju? Skończmy wreszcie z tym modnym, a nic niekosztującym humanistycznym ubolewaniem, że za zamachy na nas odpowiadamy my, bośmy ich wykluczyli. Tak mogą mówić tylko ci, którzy mieszkają od tych problemów daleko. Albo nie zgadzają się ze światem za oknem, ponieważ ten wymyślony przy ich biurkach jest znacznie lepszy, bo własny.
- W zasadzie panuje zgoda co do tego, że wojna w Syrii i powstanie ISIS było katalizatorem radykalizacji się części belgijskich muzułmanów. I rzeczywiście, w stosunku do liczby mieszkańców to Belgowie najchętniej zasilali szeregi ISIS. Skąd to się wzięło?
- Z Molenbeek, Anderlecht, Vilvoorde, Antwerpii, Schaerbeek, Jette - mogę dalej wyliczać. Z równoległego do nas muzułmańskiego świata, w którym Allah wszystko już rozstrzygnął i zwolnił z odpowiedzialności i potrzeby partycypacji z innymi. Nie chcę rozwijać tego tematu, czytelnicy znajdą więcej szczegółów w mojej książce "Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy". Tak zwane Państwo Islamskie, oparte na Koranie, wezwało bogobojnych muzułmanów do wojny z niewiernymi, czyli z nami, którym bez kary, a wręcz z nagrodą w niebie mogą obcinać głowy, i młodzi chłopcy z Brukseli i innych miast zachodniej Europy poszli trochę poćwiczyć zarzynanie ludzi. Jak można spokojnie o tym mówić?
Zobacz także: Grzegorz Cieślak o tym, czy Polsce grozi zamach: Jesteśmy krajem drugoplanowym