"Super Express": - Rozmawiamy w 70. rocznicę bitwy o Monte Cassino. W Polsce to legenda, ale jak się patrzy na nią na Zachodzie?
Dr Peter Caddick-Adams: - Podkreślmy, że to były cztery bitwy. I u nas też są wielką legendą, gdyż Monte Cassino było szalenie ważnym starciem dla aliantów. Na początku 1944 roku kluczową sprawą było pokazanie społeczeństwu, że robią na froncie postępy i są w stanie wygrywać z Niemcami w Europie, a nie tylko w Afryce. Na lato 1944 roku przygotowywano przecież lądowanie we Francji.
- Mówimy o legendzie w powszechnej świadomości?
- Tak. To był ważny symbol, określany "włoskim Stalingradem". W świadomości Brytyjczyków i Amerykanów czymś, co podsumowywało całą włoską kampanię. Pod koniec 1943 roku wojska aliantów parły w kierunku Rzymu. Główną linią obrony Niemców była tzw. Linia Gustawa, zaś doliną, która wiodła do Rzymu, a z którą krzyżowała się Linia Gustawa, była ta, nad którą wznosił się szczyt Monte Cassino. Ktoś, kto chciał tędy przejść, musiał zdobyć klasztor i miasto.
- Właśnie, czy musiał? Niektórzy historycy uważali, że tej bitwy można było uniknąć.
- Pojawiają się takie opinie, ale głównie o tym, że toczenie czterech bitew w tym samym miejscu jest samo w sobie porażką. Co prawda niektórzy twierdzili, że Monte Cassino można było ominąć od strony wybrzeża. Tyle że jedyną metodą, jaką można było to osiągnąć, była duża liczba okrętów i statków desantowych. Na początku 1944 roku większość okrętów wróciła do Wielkiej Brytanii, by przygotować się do lądowania w Normandii. Stąd te opowieści o możliwości ominięcia Monte Cassino, są dalekie od realiów.
- Bitwa o Monte Cassino to też 55 tysięcy zabitych. Ogromne straty jak na warunki aliantów, którzy prowadzili wojnę inaczej niż Sowieci. Pojawiały się opinie, że tak duże straty były wynikiem błędów bądź chorych ambicji niektórych dowódców. To prawda?
- Każda z tych czterech bitew była toczona w nieco inny sposób. Oczywiście żaden z dowódców wojskowych nie powie po latach: "przepraszam, to i to zrobiłem nie tak". W oczywisty sposób olbrzymią rolę grały tu też osobista duma i ego. Dlatego doszło aż do czterech bitew.
- Za głównego winowajcę uznaje się gen. Bernarda Freyberga.
- To po części prawda. Wielu historyków wskazuje właśnie na Nowozelandczyka. Freyberg był bardzo dzielnym wojskowym, odznaczonym za wiele bitew. Na wyższym szczeblu dowodzenia brakowało mu jednak inteligencji, sprytu. Tracił szerszą perspektywę. Kiedy zorientował się, że w klasztorze bronią się niemieccy spadochroniarze, a on przegrał z nimi w 1941 roku w bitwie o Kretę, zrobił z tego ambicjonalną rozgrywkę. Do tego doszedł osobisty stres...
Zobacz też: Mirosław Skowron: Zachód najlepszym sojusznikiem Putina?
- Jaki stres?
- W tych samych dniach syn Freyberga, oficer w armii brytyjskiej, zaginął gdzieś na włoskim froncie. W dużym stopniu właśnie z tych powodów druga i trzecia bitwa o Monte Cassino nie zostały rozegrane tak jak powinny. Do czwartej bitwy rzucono już dwukrotnie większe siły i udało się wygrać.
- W Polsce rola Polaków w zwycięstwie to legenda. Jak to wygląda dla kogoś z zewnątrz?
- Ta rola była absolutnie kluczowa. I nie mówię tak dlatego, że rozmawiam z polskim dziennikarzem (śmiech). Co więcej, w latach 40. w gazetach dodatkowo podkreślano, że ludzie zdobywający klasztor przeszli obozy koncentracyjne w Rosji zwane gułagami, przeszli cały pełen poświęceń szlak z ZSRR przez Irak i Palestynę, Afrykę Północną... To nie jest historia znana tylko w Polsce. Ten kontekst jest kluczowy, jeżeli mówi się o tym, dlaczego polscy żołnierze byli tak zdeterminowani. Oni zdawali sobie zresztą sprawę z tego, że są symbolem dla całej Polski.
- Pojawiały się głosy krytyczne, że Polacy zginęli tam niepotrzebnie. Zarzucano to gen. Andersowi.
- Anders przestał wówczas być już tylko dowódcą wojskowym. Po śmierci Sikorskiego dla ludzi, którzy przeszli z nim całą drogę z Syberii do Włoch, był jak Mojżesz. Był liderem politycznym, symbolem wolnych Polaków na całym świecie. We wspomnieniach wyraźnie widać, że on czuł tę odpowiedzialność na własnych barkach. I szukał możliwości rzucenia swoich ludzi do zwycięskiego boju. I owszem, później krytykowano go, że mógł odmówić ataku na Monte Cassino...
- Mógł odmówić? Miał wybór?
- Owszem miał, bo po drugiej bitwie proponowano mu to jako możliwość. Tyle że co to za wybór?! Na wojnie ludzi rzucono by na inny odcinek frontu, gdzie podczas kampanii ginęły dziesiątki tysięcy ludzi.
- W Polsce w ostatnim czasie pojawiło się kilku publicystów, którzy twierdzą, że posyłanie ludzi na śmierć w Powstaniu Warszawskim czy pod Monte Cassino było bezsensowne.
- Słyszałem o tym, ale wie pan, to są takie opowieści nieco oderwane od rzeczywistości. Jakkolwiek byśmy mówili o sytuacji ówczesnej wojny i polityki.
- Podkreślano, że żołnierzy pochodzących ze wschodniej Polski rzucono w bój po tym, gdy tę wschodnią Polskę oddano już ZSRR.
- To jest dodatkowo tragiczny wymiar ich walki. Podkreślmy jednak, że to była sytuacja po Teheranie, ale jeszcze przed Jałtą. Załóżmy, jak chcą niektórzy, że Anders nie decyduje się posłać do boju swoich żołnierzy pod Monte Cassino. Załóżmy też, że nie dochodzi do Powstania Warszawskiego. Skąd bierze się pewność tych publicystów, że bez powstania i udziału Polaków pod Monte Cassino sytuacja Polski nie byłaby w Jałcie jeszcze gorsza?
- Też nie wiem, bo w tym sporze akurat stoję po drugiej stronie.
- Nie można mieć pewności, że nie byłaby gorsza. Nie wiem, dlaczego ktoś w takich rozważaniach nie bierze tego pod uwagę. Powstanie i Monte Cassino pozwoliły podkreślić wagę sprawy Polski w Jałcie. Owszem, Polskę sprzedano, ale czy bez powstania i Monte Cassino nie sprzedano by jej w jeszcze większym stopniu? Anders miał nadzieję właśnie na to, że to wpłynie na Roosevelta i Churchilla. Załóżmy, że tej bitwy i powstania nie było...
- Właśnie...
- Czy nie usłyszeliby w Jałcie od Stalina, że o sytuacji Polski będzie rozmawiał tylko z rządem polskich komunistów, bo to oni walczą z Hitlerem? Bo polska armia i AK "stoją z bronią u nogi"? Jaka byłaby narracja w komunistycznej Polsce bez tych wydarzeń o AK i armii Andersa? Jaki wpływ na tożsamość i ducha Polaków mogłoby to mieć?
- Wspomniał pan o zdradzonych Polakach w Jałcie...
- Powiem nawet, że widzę pewne niepokojące echo tamtych wydarzeń w dzisiejszych czasach. Chodzi mi o zachowania Rosji wobec jej sąsiadów. To przypomina w jakiś sposób sytuację z 1939 roku. Putin pokazuje swoją prawdziwą twarz, ale na szczęście podejście do Polski na Wyspach jest dziś znacznie lepsze niż w latach 30. Najlepsze od dziesięcioleci. I mam nadzieję, że przynajmniej Wielka Brytania nie zdradzi Polski, jak została zdradzona przez Zachód w 1945 roku.
Wiadomości se.pl na Facebooku