Poseł Krzysztof Szczerski PiS

i

Autor: Tomasz Radzik

Opinie Super Expressu. Krzysztof Szczerski: Miałem prowadzić kampanię Tomasza Lisa

2015-06-06 4:00

Z Krzysztofem Szczerskim, posłem PiS rozmawiał Mirosław Skowron.

"Super Express": - Będzie pan główną postacią polityki zagranicznej nowego prezydenta. Dziennikarze i naukowcy z tzw. warszawki, kibicujący PO mówią o panu: "Krzysztof Szczerski, podobno profesor".

Prof. Krzysztof Szczerski: - To bardziej świadczy o nich samych niż o mnie. Uniwersytet Jagielloński miał do tej pory czterech parlamentarzystów i wszyscy byli z Prawa i Sprawiedliwości. Wśród posłów PiS jest więcej pracowników naukowych niż w innych klubach łącznie. To uważanie się za elitę i obnoszenie z tym zgubiły Platformę. Oni dawali wyborcom sygnał, że nie będą ich słuchać. Chcieli, żeby wyborcy ich podziwiali. Andrzej Duda jest zaś prezydentem Polaków, takich jakimi są, a nie jak to się próbuje wmówić rzekomo sfrustrowanych, biednych czy niewykształconych. Pycha zgubiłą samozwańczą elitę spod znaku PO.

- A propos elit, ze zdziwieniem przeczytałem, że miał pan prowadzić kampanię prezydencką Tomasza Lisa.

- (śmiech) Warto to przypomnieć, by pokazać, jak dziwnie wyglądają dzisiejsze ataki red. Lisa na mnie. Był czas, kiedy pod koniec drugiej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego Lis był wysoko w sondażach popularności. Poznałem go przez o. Macieja Ziębę. W tym samym czasie co Janusza Palikota. Palikot i Lis kreowali się wówczas na przyszłe gwiazdy środowisk liberalno-konserwatywnych. I podpytywano niektórych ludzi o to, czy gdyby Lis zdecydował się kandydować, to wszedłby do sztabu.

- Czy już wtedy zachowywał się tak jak dziś?

- Czyli?

- Szukam odpowiedniego słowa... Powiedzmy, że jak bufon patrzący na wszystkich z góry?

- On wtedy o nas zabiegał, więc zachowywał się inaczej. Na pewno w tamtym czasie nie twierdził, że ktoś cytujący Jana Pawła II to skrzyżowanie Macierewicza, ojca Rydzyka i ajatollahów z Teheranu. Tak to przedstawia dopiero dziś. To on odpłynął daleko, moje poglądy pozostały takie same.

Zobacz: Przemysław Harczuk: Nieważne jak, byle do przodu

- Gdyby wsparł pan wówczas Tomasza Lisa, dziś by pan tego żałował. Skąd pewność, że nie będzie pan żałował poparcia dla Andrzeja Dudy?

- To zupełnie inny format człowieka. Ktoś, kto sprawdził się na stanowiskach państwowych i przeszedł tę próbę pomyślnie. Ma też inną osobowość, dotrzymuje słowa, jest obowiązkowy. Co u polityków nie jest częste.

- Nowy prezydent opisał pana jako przyjaciela.

- Nie spędzamy ze sobą świąt, nie jeździmy na wakacje. To raczej przyjaźń dwóch ludzi, którzy w podobny sposób myślą i potrafią rozumieć się bez słów.

- Spróbujmy. W kampanii Andrzej Duda zapowiadał, że Polska powinna być lokalnym liderem. Co to znaczy w praktyce?

- Są tu różne wymiary. Oczywiście w gospodarce kraje Europy Środkowej zapewne bardziej rywalizują, ale w dziedzinie bezpieczeństwa? Sytuacja w naszym regionie jest dynamiczna. I ta jedność państw regionu, która nie jest oczywista w czasie pokoju, kiedy myślimy o rywalizacji, w sytuacji zagrożenia jest dość naturalna. Obecnie to zagrożenie wzrosło i takie momenty trzeba wykorzystywać.

- To piękna idea, tylko czy ktoś oprócz Polaków o tym marzy? Kiedy porozmawiamy z Czechami, Litwinami i innymi, to okazuje się, że oni postrzegają Polskę jako taką trochę lepszą Rosję. I wcale nie marzą o naszym przywództwie tak jak my nie marzymy o przywództwie Rosji wśród Słowian. Czym Rosjan szczerze zdumiewamy.

- Zgadzam się. Nie ma nic gorszego niż ogłosić się liderem, zanim ktokolwiek za tobą podąży. I rzeczywiście przez lata nie słyszałem nawoływań, by wspólnie coś w naszym regionie zrobić. Od pewnego czasu pojawiły się jednak sugestie, byśmy coś zaproponowali! I wiążę to właśnie z zagrożeniem. Jeżeli nie wyjdziemy z jakąś propozycją, to nie zweryfikujemy, czy jest szansa na to, by coś zbudować. I rolę Warszawy widzę jako miejsca spotkań, kogoś, kto inicjuje, a nie dominuje. To dla nas olbrzymia szansa.

- Powiedzmy, że jesienią PiS nie uda się przejąć władzy. Ta polityka prezydenta będzie do pogodzenia z polityką rządu PO?

- Andrzej Duda podkreślał, że jest jedna polityka zagraniczna państwa. Ze strony prezydenta na pewno nie będzie żadnych sygnałów powodujących dezintegrację polityki zagranicznej. Mam też nadzieję, że nie będzie powrotu do sytuacji rządów Donalda Tuska, kiedy walka polityczna z PiS i prezydentem Kaczyńskim przechodziła na instytucje państwa.

- Jedna polityka zagraniczna państwa, to ładnie brzmi. Tyle że prezydent i rząd często mogą mieć inną wizję.

- Naprawdę to jest możliwe. Można mieć jedną politykę, ale wielonurtową. I wykorzystać dodatkowe możliwości w czasie kohabitacji. Współpraca i wspólna polityka będzie miarą dojrzałości naszych polityków. Wojna rządu Tuska z prezydentem Kaczyńskim była skandalem i straciliśmy na tym jako kraj. Po latach okazało się przecież, że to Lech Kaczyński w sprawie Rosji i Wschodu miał rację.

- Miał rację. Wie pan jednak, że politycy z Niemiec czy Francji mają w nosie to, że ktoś ze Wschodu ma rację. Oni niemal zawsze uważają, że wiedzą lepiej i co im tam będzie mówił jakiś Polak... Najwyżej dadzą na odczepnego jakieś fistaszki jak Polityka Wschodnia UE, którą później i tak się przytnie.

- Owszem, ale jeszcze mniej na nich wpłyniemy, kiedy rząd z tego samego kraju mówi, żeby nie słuchać tego prezydenta! I to w znacznej mierze doprowadziło do marginalizowania roli Polski w polityce międzynarodowej.

- Do osłabienia tej roli nie przyczynił się traktat z Lizbony? Zmienił się podział głosów. Na który zgodził się prezydent Kaczyński, podpisując traktat...

- Jeżeli uczciwie prześledzimy proces negocjacji traktatu z Lizbony to dostrzeżemy, że prezydent Kaczyński bardzo osłabił jego początkową, federacyjną, quasi-państwową wymowę. Powstrzymał się też przed ratyfikacją przed referendum w Irlandii, nie zgadzając się na takie wywieranie presji.

- To brzmi jednak jak "to był błąd, ale nie do uniknięcia". W Brukseli zawsze podkreślano, że w Unii o sile państwa decydują trzy rzeczy: silna gospodarka (Polska jest jedną z najsłabszych), silna dyplomacja i świetni politycy (tego też nie mamy), albo zapisy traktatowe o sile głosu. To była nasz jedyny silny argument i z niego zrezygnowaliśmy.

- Nie był to błąd, bo nie było miejsca na weto. Kryzys wywołany brakiem nowego traktatu w chwili, w której czekaliśmy na duże fundusze z Unii Europejskiej, byłby dla Polski gorszy niż brak nowego traktatu. Kształt dzisiejszej UE okazał się też kształtować nie według modelu z traktatu lizbońskiego, ale modelu pokryzysowego. Na podstawie ręcznego sterowania w odniesieniu do makroekonomii i nie ma nic wspólnego z duchem traktatu. I tu straciliśmy wielkie szanse, bo w czasie kształtowania UE pokryzysowej, gdy powstawał pakt fiskalny, te sześcio- i dwupaki, nasz głos był za słaby.

Nasi Partnerzy polecają