"Super Express": - Sromotna klęska PiS w największych miastach i dominacja koalicji PO i PSL w sejmikach wojewódzkich sprawia, że PiS mimo procentowego zwycięstwa w wyborach samorządowych nie ma powodów do radości?
Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski: - Tak, zgodzę się z tym. Oczywiście PiS tryska urzędowym optymizmem, który może nie jest zupełnie bezpodstawny, bo liczba zwolenników tej partii przyrasta i udało się pozyskać najmłodszych wyborców, ale czysto politycznie te wybory to utrata władzy w kilku większych miastach. Abstrahując już od samego PiS, to nas jako obywateli powinna niepokoić niezwykle niska frekwencja. Delikatnie mówiąc, nieprawidłowości w pierwszej turze wyborów nie zmobilizowały Polaków do głosowania i rozliczenia odpowiedzialnych za bałagan - czyli tych, którzy rządzą.
- Zawsze mówiło się o tym, że niska frekwencja sprzyja PiS. Te wybory obaliły tę tezę?
- Uważam, że błędem jest twierdzenie, że niska frekwencja gra na korzyść PiS. W tych wyborach spora część elektoratu tej formacji stwierdziła, że nie ma co iść głosować, bo i tak wyniki zostaną sfałszowane. Nastąpiła pewna demobilizacja na bazie nieufności do państwa jako takiego.
- PiS, tak głośno mówiąc o rzekomych fałszerstwach wyborczych, sam sobie zaszkodził?
- Nie wszystko jest grą wyborczą i kiedy państwo jest nierzetelne, to rzetelna opozycja nie może mówić, że jest inaczej. PiS powinien więc być ostatnią partią, która swoją retorykę wyborczą opierałaby na mamieniu obywateli i twierdzeniu, że wszystko jest w porządku. Nawet jeśli ceną za to jest demobilizacja własnego elektoratu. Nie ma co jednak robić wyrzutów społeczeństwu, bo to elity pierwotnie się nie sprawdziły. Warto tu zresztą zapytać, kto imiennie wydał decyzję o wyjeździe członków PKW na szkolenia do Moskwy i wymianę doświadczeń z tamtejszą - niesłynącą przecież z rzetelności - komisją wyborczą.
- Po tych wyborach PiS nie rządzi w żadnym mieście powyżej 100 tys. mieszkańców, a bez elektoratu wielkomiejskiego nie da się wygrać wyborów parlamentarnych, a już na pewno nie da się rządzić samodzielnie. PiS mówi, że cieszą wyniki Jacka Sasina w Warszawie i kontrkandydatki Rafała Dutkiewicza we Wrocławiu, bo są dobrym znakiem przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Pan widzi te dobre znaki?
- Co prawda do następnych wyborów jeszcze sporo czasu, ale oczywiście nie chodzi wyłącznie o to, żeby wybory wygrać i być największą partią parlamentarną. Chodzi o to, żeby mieć możliwość stworzenia rządu - czy to samodzielnie, czy z sensownym koalicjantem. Dla PiS nie będzie to może zadanie niewykonalne, ale na pewno bardzo trudne. Nie ma więc powodu do nadmiernego optymizmu, ale nie ma też co załamywać rąk.
- Nie wątpię, że PiS postara się o ten elektorat zawalczyć, ale pytanie, czy jest w stanie to zrobić.
- Jak pan wspomniał, dotąd o wyniku wyborów rozstrzygały wyniki w wielkich miastach, ale pamiętajmy, że przy znacznie większej różnicy głosów. Niewątpliwie PiS ma stały przyrost elektoratu wielkomiejskiego i zmniejszył się dystans PiS do PO. Ta różnica, którą pokazały wybory samorządowe, jest do przechylenia na korzyść partii Jarosława Kaczyńskiego przez mniejsze ośrodki miejskie i wieś. To nadal nie jest powód do otwierania szampana, ale nie można twierdzić, że zwycięstwo dające możliwość stworzenia rządu jest dla PiS nieprawdopodobne. Wszystkie opcje są otwarte - z akcentem na to, że zadanie jest wybitnie trudne. Moim zdaniem znacząco utrudnia je wspomniany wcześniej brak zaufania obywateli do państwa.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Zobacz też: Bronisław Wildstein: Dobry wynik PiS, ale porażka jest porażką